fbpx
fot. Justin Sullivan / Getty
Rebecca Solnit lipiec 2020

Czego koronawirus może nas nauczyć o nadziei?

Pośród strachu i izolacji mogliśmy się nauczyć, że głęboka, pozytywna zmiana jest możliwa.

Artykuł z numeru

Duchowość 2.0

Duchowość 2.0

Kataklizmy przychodzą nagle i nigdy się właściwie nie kończą. Przyszłość w niczym istotnym nie będzie przypominać przeszłości, nawet tej najbliższej, sprzed miesiąca czy dwóch. Zmienią się nasza gospodarka, nasze priorytety, nasza percepcja. Konkretne wydarzenia są niepokojące: firmy takie jak General Electric i Ford przestawiły się na produkcję respiratorów, pojawiły się rozpaczliwe starania o odzież ochronną, niegdyś gwarne ulice miast stały się ciche i puste, a gospodarka jest w stanie niekontrolowanego spadku. Rzeczy, które wydawały się nie do zatrzymania, zatrzymały się, a te, które wydawały się niemożliwe – rozszerzenie praw i przywilejów pracowniczych, uwolnienie więźniów, przesunięcia w USA na inne cele kilku bilionów dolarów – właśnie się wydarzyły.

W terminologii medycznej słowo „kryzys” oznacza moment przesilenia, do którego dociera pacjent, punkt, od którego zmierzać już będzie ku ozdrowieniu lub ku śmierci. W języku angielskim określenie emergency („nagły przypadek”) pochodzi od emergence („wyjście na jaw; wynurzenie”) lub emerge („pojawić się; wynurzyć się”), jakby ktoś został oderwany od tego, co znajome, i gwałtownie musiał się dostosować. Natomiast słowo „katastrofa” źródłowo oznacza nagły przewrót, odwrócenie sytuacji.

Dotarliśmy do momentu przesilenia, wynurzyliśmy się z czegoś, co uważaliśmy za normalność, a sprawy nagle obróciły się o 180 stopni. Teraz jednym z naszych głównych zadań – zwłaszcza tych z nas, którzy nie są chorzy, nie walczą na pierwszej linii, nie zmagają się z różnymi trudnościami gospodarczymi czy życiowymi – będzie zrozumienie, czego ten moment może od nas wymagać i co może on uczynić możliwym.

Kataklizm zmienia świat i nasze spojrzenie na rzeczywistość. Zmianom podlega nasze centrum uwagi i to, co ma znaczenie. To, co słabe, łamie się pod wpływem nowych nacisków, to, co mocne, trwa, a to, co było ukryte, ujawnia się. Zmiana nie tylko jest możliwa, ona nas zmiata z powierzchni ziemi. Sami się zmieniamy, bo zmieniają się priorytety, choćby narastająca świadomość naszej śmiertelności czyni nas uważnymi na własne życie i jego drogocenność. Nawet definicja „nas” mogła się zmienić, gdy zostaliśmy odseparowani od naszych szkolnych kolegów albo współpracowników, dzieląc tę nową rzeczywistość z nieznajomymi. Nasze poczucie „ja” ma w dużym stopniu swoje źródło w otaczającym świecie i teraz dostrzegamy inną wersję tego, kim jesteśmy.

Ponieważ pandemia wywróciła nasze życie do góry nogami, ludzie wokół mnie zaczęli się martwić, iż mają problemy z koncentracją i skutecznością. Przypuszczałam, że działo się tak, ponieważ wszyscy wykonywaliśmy inną, ważniejszą pracę. Kiedy dochodzisz do siebie po chorobie czy porodzie albo jesteś młody i przeżywasz trudy dojrzewania, cały czas pracujesz, zwłaszcza wtedy kiedy wydaje się, że nic nie robisz. Twoje ciało rozwija się, zdrowieje, działa, zmienia się i pracuje pod progiem świadomości. Gdy zmagaliśmy się z poznawaniem tej strasznej plagi, nasza psychika robiła coś podobnego. Dostosowywaliśmy się do zasadniczych zmian społecznych i ekonomicznych, odrabiając lekcje, jakie zadał nam kataklizm, przygotowując się na nieprzewidywalny świat.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się