fbpx
fot. Blickwinkel / Alamy / BE&W
Krzysztof Marciniak, Agata Klichowska maj 2021

Przeuszone w tłumaczeniu

By zachować w języku onomatopeje, należałoby je wpisać na listę dźwiękowych terminów zagrożonych. Ich ochronie może służyć praktyka echotłumaczenia i pisarstwo traktujące o dźwięku, a szerzej – mówienie o tym, co słyszymy, i świadome malowanie pejzaży dźwiękowych w literaturze.

Artykuł z numeru

Za wyborem i życiem

Czytaj także

Krzysztof Marciniak

Bieg z zamkniętymi oczami

Autor chce, żebyśmy usłyszeli każdą spośród milionów kropelek składających się na bijące o  brzeg morskie fale. Tłumaczy, że wyszczególniona z szumu czynionego przez jej sąsiadki każda kropla wody brzmi na innej wysokości. Aby nazwać ten dźwięk, Kanadyjczyk R. Murray Schafer użył angielskiego czasownika tinkle, sugerując wysokie selektywne brzmienie. Dzwoni? Dźwięczy? Ciurka? Normatywna polska kropelka powinna zrobić: plum. Ale spróbujmy to sobie wyobrazić. Plumknięcie to niski dźwięk, zbyt ciężki i poważny jak na naszą kropelkę. Ciurkanie zaś to dźwięk ciągły. Można pozwolić jej metaforycznie „zadzwonić”, ale mnogość metalicznych czy krystalicznych odgłosów nie złoży się w rozbujany morski szum. Może powinna plimknąć? Szukamy więcej niż odpowiedzi na to jedno pytanie. Chcemy szerzej przyjrzeć się procesowi rekonstruowania pejzaży dźwiękowych opisywanych w obcych językach.

Łączenie kropek

Refleksja nad szeroko rozumianym środowiskiem akustycznym wymaga słów. Uczymy się słuchać uważnie, rozumieć przyczyny i skutki dobiegających do naszych uszu brzmień, a  za pomocą języka tworzymy system ich opisu, by podzielić się tymi doświadczeniami dźwiękowymi z  innymi. Łączymy różne wrażenia słuchowe w  zbiory i  nazywamy je. Nasz świat zaczyna terkotać, huczeć, śpiewać, szczekać, szczękać, bulgotać, kłapać i świszczeć. Na dźwiękowe uniwersum nakładamy uproszczoną siatkę pojęć. Oplatamy je łańcuchem akustycznych skojarzeń. Piszczą myszy, budzik w telefonie, alarm przeciwpożarowy i opony hamującego auta. Na wyższym poziomie tworzymy abstrakcyjne kategorie, takie jak hałas, dźwięk, szum, głos czy cisza. Kreślimy w ten sposób rodzaj językowej mapy, która pozwala nam odnaleźć się w pejzażu dźwiękowym i zakomunikować nasze położenie innym.

Zagwozdka nad polskim odpowiednikiem angielskiego tinkle – która była impulsem do napisania tego tekstu – wynikła w toku tłumaczenia książki kanadyjskiego kompozytora i myśliciela R. Murraya Schafera The Tuning of the World (Strojenie świata) z 1977 r., nad którym pracuje jedno z nas. Publikacja ta w całości traktuje o dźwiękach, zatem odpowiedniość tłumaczenia opisanych w niej pejzaży dźwiękowych ma w tym przypadku kluczowe znaczenie. Co więcej, tam gdzie brakuje słów potrzebnych do wyrażenia rozmaitych doświadczeń i idei związanych z dźwiękiem, Schafer wprowadza nowe pojęcia. W szczególności stworzył neologizm soundscape na określenie zbioru wszystkich brzmień. Zwykło się go tłumaczyć jako „pejzaż dźwiękowy”. To językowy worek, w którym mieszczą się wszystkie wrzaski, szumy, cisze, muzyki, miauczenia, szepty, warkot silników, rżenie jednorożców i anielskie pienie – wszystkie dźwięki, jakie tylko moglibyśmy usłyszeć lub sobie wyobrazić. Sęk w tym, że każdy język wytworzył swój własny, niezależny system nazewnictwa dźwięków.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się