fbpx
fot. z archiwum Krzysztofa Marciniaka
Krzysztof Marciniak wrzesień 2020

Bieg z zamkniętymi oczami

Konwencjonalne formy użytkowania plaży szybko mnie nudzą. Zaprojektowałem więc warsztaty ze słuchania szumu, które proponuję plażowiczom. Tłumaczę im, że dla mnie szum oceanu jest muzyką, a ocean – największym i najbogatszym w brzmienia instrumentem muzycznym na Ziemi.

Artykuł z numeru

Gdy choruje nasza psychika

Gdy choruje nasza psychika

Czytaj także

fot. Adam Burakowski/Reporter

Krzysztof Marciniak

Instrukcja obsługi ciszy nocnej

Krzysztof Marciniak

Pięć ćwiczeń z kształcenia słuchu

Obieram za początek ten krótki moment wyciszenia, gdy jedynie zbliżająca się do mnie piana syczy jak fermentujące w beczce wino. Już chwilę później łamie się kolejna fala, szum rozlewa się przede mną w obu kierunkach, stopniowo wypełniając całą panoramę słyszenia. Niemal jednocześnie wysoka fala trochę dalej od brzegu zawija się, jej szczyt z łoskotem wali się przed siebie w rozbujaną morską pianę. To dudnienie sięga najniższego pasma słyszalnych częstotliwości; raz na jakiś czas towarzyszy mu charakterystyczne puknięcie. Zawieszam się, obejmując uszami przestrzenny wymiar tych brzmień. Szum wędruje po wyobrażonej pięciolinii od góry do dołu, od dołu do góry; czyni to asynchronicznie z mojej lewej i prawej strony. Wystarczy, że uniosę głowę znad kartki, by do uszu wpadło mi więcej piany, a mniej dudnienia. Rozglądam się po plaży powoli w obu kierunkach. Szum wypełnia najpierw jedno, potem drugie ucho.

Próba przekazania słowami muzykalności oceanu jest porywaniem się z motyką na słońce. To, co nazywamy szumem fal, składa się z nieprzyswajalnej ilości brzmieniowych drobinek i odgłosów, których język nie jest w stanie objąć. Trzeba by ratować się wymyślanymi na bieżąco onomatopejami, kategoryzować te wszystkie dźwięki, wziąć je bardziej na serio. To zaś miałoby sens tylko, gdybyśmy zechcieli słuchać oceanu jak muzyki przyznać mu status instrumentu muzycznego. Na co oczywiście będę uporczywie w tym tekście nalegał.

Šuma

Zamknij oczy i wsłuchaj się w szum. Obserwuj, jak roznosi się w przestrzeni, z czego się składa. Czy jest jednolity czy zmienny? Raczej wysoki, średni czy niski? W  którym momencie jest najcichszy? Najgłośniejszy?

Ze słowem „szum” jest pewien problem – nie można go przetłumaczyć na inne języki. W każdym ma zupełnie inny zbiór znaczeń.

Słowiańskie słowo „szum” jest dźwiękonaśladowcze, ale czy aby na pewno pasuje jak ulał do oceanu? Po serbsku шума (šuma) to las. Być może swojski „szum” wywodzi się z szeptów i zawodzenia drzew na wietrze?

Co w żadnym wypadku nie przeszkadza anglojęzycznemu „noise’owi” zawierać to, co my nazwalibyśmy oddzielnie odgłosem, szumem i  hałasem. Angielski termin nie ma w sobie też nic z onomatopei.

Porozumieć się z  innymi nacjami w  sprawach szumu pomaga na szczęście ścisła definicja szumu akustycznego – sytuacji, gdy we wszystkich częstotliwościach mamy identyczne natężenie dźwięku (szum biały); albo gdy intensywność szumu we wszystkich pasmach częstotliwości jest tak dopasowana do biologicznych uwarunkowań ludzkiego słuchu (większe jego natężenie w niskich i coraz mniejsze w wysokich częstotliwościach), byśmy odbierali poszczególne jego składowe szumu jako równie głośne, a co za tym idzie, słyszeli ujednolicony szum (różowy). Bierze się to stąd, że dźwięki niskie o tym samym natężeniu percypujemy jako cichsze od wysokich. Tymczasem idealny, z fizycznego punktu widzenia, równiuteńki szum biały odbieramy jako… syczenie. Większość szumów wokół nas jest natomiast zabarwiona na różowo i do tego przystosowany jest nasz słuch.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się