fbpx
Ewa Drygalska marzec 2022

Niech żyje fotka!

Fotka Nathana Jurgensona to książka na miarę O fotografii Susan Sontag. Autor pokazuje, że fotografia jako autonomiczne dzieło sztuki traci dziś na znaczeniu. W zamian staje się nośnikiem naszych codziennych doświadczeń, którymi chcemy się podzielić z innymi

Artykuł z numeru

Rebecca Solnit. Głos oporu i nadziei

Czytaj także

Ewa Drygalska

Gdzie rodziła się nowoczesność

W telefonach, komputerach i  chmurowych danych przechowujemy setki, a  może tysiące zdjęć dokumentujących nasze życie. To zdjęcia z  wakacji, spotkań z przyjaciółmi, zdjęcia tego, co jemy, co widzimy na spacerze, rzeczy, które chcemy zapamiętać. W większości są to błahe, pozbawione pretensji artystycznych migawki ze strumienia życia. Od drugiej dekady XXI w. i wybuchu popularności platform społecznościowych sieć puchnie właśnie od takich często banalnych obrazów. Każdej sekundy tylko na serwisie Instagram pojawia się ponad tysiąc nowych zdjęć. Od czasu jego powstania w 2010 r. zgromadziliśmy niebagatelną liczbę 50 mld fotografii. Nathan Jurgenson – jak czytamy na okładce Fotki  – to Susan Sontag pokolenia selfie. Autor sięga do przepastnych archiwów obrazów w mediach społecznościowych, aby stworzyć koncept „fotografii społecznościowej”, fotografii naszych czasów. Porównanie do Sontag nie okazuje się wcale przesadzone. Fotka to brawurowa książka, która świetnie konceptualizuje moment, kiedy w niezauważalny sposób elementem codziennej komunikacji miliardów ludzi stało się robienie zdjęć i udostępnianie ich. Fotografia społecznościowa to typ fotografii „upowszechnionej za pomocą cyfrowego rozprzestrzeniania się, to zdjęcia, które przede wszystkim funkcjonują jako język komunikacji”. Fotki to nie dzieła sztuki czy obiekty kontemplacji, to nowa praktyka kulturowa.

Nowatorstwo autora polega na dostrzeżeniu tego fenomenu i wnikliwej analizie naszych codziennych praktyk związanych z fotografią. Fotki społecznościowe mają cały zestaw konwencji i gatunków. Najbardziej znanym typem zdjęcia społecznościowego jest oczywiście selfie, ale do rangi konwencji urosły także friendsie, czyli selfie ze znajomymi, zdjęcia jedzenia, zdjęcia w lustrze, codziennych kreacji, kawy na mieście, a nawet portrety niedoskonałości na fali ruchów ciałopozytywnych. Codzienne zdjęcia zamieniamy w memy, przesyłamy dalej opatrzone komentarzami, hasztagami, emotikonami i nalepkami. Wszystko po to, by precyzyjniej pokazały one za nas to, co chcemy powiedzieć.

Oczywiście od samych początków fotografia społecznościowa stanowiła swoisty kod kulturowy i była używana do celów towarzyskich. W XIX w. niezwykle popularną formą fotografii były carte de visite – wynalazek André Disdériego będący przekształceniem papierowej wizytówki z imieniem i nazwiskiem właściciela przez jego zdjęcie. Wizytówkami się wymieniano, dawano je w prezencie, kolekcjonowano w specjalnych albumach, protosieciach społecznościowych, które informowały o pozycji społecznej ich właścicieli. W studiach fotograficznych oprócz własnego można było nabyć także portrety słynnych osobistości, które stanowiły cenną walutę w towarzyskiej grze. Kartomania pomogła upowszechnić nowy wynalazek, który w kolejnym wieku zrewolucjonizował sposób, w jaki zaczęliśmy patrzeć na otaczający nas świat i samych siebie – mechanicznym okiem obiektywu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się