fbpx
CC-BY
z Wojciechem Bonowiczem rozmawia Justyna Siemienowicz maj 2016

Ludzie wszystko mają, tylko nie ma ich kto przytulić

Chyba najciekawsze w całej tej przygodzie jest poczucie, że z dnia na dzień znajdujesz się w całkiem nowej sytuacji, że od tej pory musisz wydzielić w swoim życiu miejsce dla kogoś jeszcze – kogoś bardzo ważnego. I odpowiedzialność za niego nie zostanie już z ciebie zdjęta, nawet gdybyś uciekł na drugi koniec świata.

Artykuł z numeru

Rodzice w dobrej odległości

Rodzice w dobrej odległości

Wojciech Bonowicz: Od razu chcę powiedzieć, że jestem zupełnie nieprzygotowany do wywiadu, bo wczoraj do późnej nocy uczyłem się z Gośką historii II wojny światowej.

Justyna Siemienowicz: A ja chciałam Cię na początku zapytać, na którym miejscu jesteś ojcem. Uprzedziłeś mnie, bo jak rozumiem, na pierwszym.

Różnie z tym bywa, ale jest to na pewno jedno z pierwszych miejsc. Są takie momenty, kiedy to jest najważniejsze na świecie. Wczoraj tak właśnie było.

Jak to jest u Ciebie z ojcostwem i innymi dziedzinami życia? Czy jest to harmonijne przenikanie się czy raczej trudny kompromis? Jesteś poetą, pisarzem, uprawiasz wolny zawód. Jest taki stereotyp, że artysta i ojciec nie idą ze sobą w parze. Czy jedno z drugim się nie kłóci?

Nie, nigdy. Mam na to nawet dowody naukowe. Parę miesięcy temu byłem obiektem badań psychologicznych. Pewna magistrantka pisała pracę z psychologii twórczości i wybrała sobie poetów jako grupę badawczą, w tym także mnie. Co prawda, nie znam jeszcze wniosków końcowych, ale po pierwszych ankietach i wywiadach powiedziała mi, że wypadłem dość nietypowo na tle grupy: mam w miarę spójny światopogląd, dosyć zrównoważoną osobowość… Życie z dziećmi jest bardzo inspirujące. Mnie jako twórcę bardzo interesuje kwestia relacji, to, jak się one budują, a zwłaszcza to, co jest w nich trudne do nazwania. Dlatego ten wywiad też będzie trudny, bo trzeba będzie próbować to zrobić. A przeważnie dobrze, że one pozostają w pewnej nieokreśloności. Używamy często bardzo podniosłych, ogólnych słów, mówimy o miłości rodzicielskiej, powołaniu, poświęceniu itd., a wiemy, że one tylko częściowo trafiają w to pole, na którym żyjemy.

Jak myślisz, jakim jesteś ojcem?

Wyobrażam sobie, że jestem dość atrakcyjnym ojcem, tzn. takim, po którym można się spodziewać rozmaitych niespodzianek. Daję dzieciom poczucie stabilizacji – przynajmniej mam taką nadzieję – ale robię też mnóstwo rzeczy, jakich inni ojcowie nie robią, np. występuję na koncertach z muzykami, których moje dzieci słuchają. W ten sposób mam dostęp do tej części ich świata, która nie jest związana z domem, z rodziną. To mnie stawia w ich oczach na zupełnie innej pozycji niż wtedy, gdyby miały ze mną kontakt tylko w domu.

A w związku z tym przenikaniem się światów nie masz problemu z pomieszaniem bycia partnerem i autorytetem?

Zawsze bardzo dziwię się rodzinom, w których dzieci są z rodzicami na „ty”. Wydaje mi się to trochę niebezpieczne. Może niektórzy potrafią to dźwignąć i tak poprowadzić, żeby ich relacja z dziećmi przez to nie ucierpiała. To, że rodzic jest w życiu dziecka figurą wyjątkową, kimś, o kogo można się oprzeć, do kogo można przyjść w sytuacji krytycznej, ale również kimś, kto wymaga, daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Chyba nie warto tej wyjątkowości zacierać. Nigdy nie miałem takiego problemu, żeby moja relacja z dziećmi robiła się za bardzo partnerska, ale zawsze starałem się je wciągać w to, co robię.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się