fbpx
z Magdaleną i Konradem Mielcarek rozmawia Justyna Siemienowicz lipiec-sierpień 2014

„Oddam, przyjmę”

Brakuje nam dziś rytuałów pozbywania się przedmiotów. Co z tego, że ich rotacja w naszym życiu odbywa się w zawrotnym tempie, skoro i tak większość trafia na śmietnik.

Artykuł z numeru

Nazywaj rzeczy po imieniu

Nazywaj rzeczy po imieniu

Założony przez Konrada blog nosi nazwę „Droga do prostego życia”. Jak ta droga się u Was zaczęła?

Konrad: Myślę, że do prostego życia można zasadniczo dojść na dwa sposoby. Pierwszy prowadzi przez luksus, mam tu na myśli osoby, które żyją na bardzo wysokim poziomie albo starają się go osiągnąć, robią karierę, bogacą się, aż w którymś momencie, stwierdzają, że nie daje im to szczęścia, rezygnują z pogoni za materialnym spełnieniem i wybierają proste życie. Drugi sposób prowadzi przez zaakceptowanie będącej udziałem większości ludzi, zwłaszcza młodych, sytuacji pewnego niedostatku i wynikających z niej ograniczeń. Często świadomość, że na wiele rzeczy nie można sobie pozwolić, szczególnie na progu dorosłego życia, rodzi frustrację. I my także się z nią zmierzyliśmy.

Magdalena: Byliśmy młodym małżeństwem, jeszcze nie mieliśmy dzieci i dopiero zaczynaliśmy pracę zawodową, kiedy spostrzegliśmy, że inne znane nam z duszpasterstwa akademickiego małżeństwa zaczęły kupować mieszkania. Komuś pomogli rodzice, inni mieli pieniądze odłożone przez dziadków, a my na takie wsparcie nie mogliśmy liczyć. Nie mieliśmy też własnych oszczędności. To była pierwsza bolesna obserwacja – nas na to nie stać i przez wiele lat na pewno stać nie będzie. A przecież własne mieszkanie to nie jest jakieś wydumane marzenie. Tak się na tym zafiksowaliśmy, że stanęliśmy na głowie, by znaleźć mieszkanie, na które moglibyśmy sobie pozwolić, zaciągając kredyt. I znaleźliśmy, niewielkie na Ochocie. A potem się okazało, że nie mamy już za co go umeblować. Nie mogliśmy nic kupić, bo spłacaliśmy dług. Konrad wracał bardzo zmęczony z pracy, ja, zajmując się małymi dziećmi, trochę tłumaczyłam po nocach. Wydawało się nam , że nie mamy żadnego ruchu, że nie możemy nawet wyjść do kina, bo nie mamy, z czego zapłacić za opiekunkę. Jednym słowem, przygnębienie i frustracja. I wtedy Konrad zaczął czytać Davida Kortena.

K: Zgadza się, to było w 2002 r. Trafiłem wtedy na jego książkę Świat po kapitalizmie, a w niej po raz pierwszy na termin „voluntary simplicity” i opis ruchu społecznego o takiej właśnie nazwie, który pojawił się w Stanach Zjednoczonych w latach 70. i 80., skupiający osoby świadomie rezygnujące z konsumpcji i starające się żyć w zgodzie ze swoimi rzeczywistymi potrzebami, a nie pragnieniami wykreowanymi przez rynek. Czytałem i zastanawiałem się, na ile również my możemy spróbować tak żyć. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i powoli świadomie wchodzić na naszą własną drogę dobrowolnej prostoty.

Co w tej idei okazało się wtedy dla Was najważniejsze?

K: Przede wszystkim to, że akcent pada w niej na słowo „dobrowolna”. Jako Polacy mamy za sobą doświadczenie szarej rzeczywistości PRL-u i w pewien sposób reagujemy alergicznie na głos wzywający do samoograniczenia w zaspokojeniu marzeń o dostatnim życiu. Dlatego bardzo ważne, że jest to prostota dobrowolna, a więc świadomie wybrana i przyjęta, niewynikająca z nędzy. Nie chodzi o to, żeby się pozbawić środków do życia, tylko żeby odnaleźć swoją własną równowagę, żeby mieć tyle, ile potrzeba, nie mniej, nie więcej. Prostota jest dla mnie takim właśnie złotym środkiem między skąpstwem a rozrzutnością.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się