fbpx
z Bartoszem Szydłowskim rozmawia Justyna Siemienowicz, Agnieszka Rzonca grudzień 2012

Boscy komedianci

Wierzę, że teatr może towarzyszyć nam na co dzień, promując pewne postawy, wrażliwość. W starożytnej Grecji sztuka była świętem, ale był to pewien obrządek codzienności. Miarą jakości życia teatralnego nie jest liczba sprzedanych biletów i nagród festiwalowych, ale liczba teatrów amatorskich działających w danym mieście.

Artykuł z numeru

Czy wierzymy w koniec świata?

Czy wierzymy w koniec świata?

W jaki sposób Pana zdaniem przestrzeń teatralna i sakralna korespondują ze sobą?

Zamiast o sacrum wolę mówić o duchowości, osłabiać to określenie, które w polskiej tradycji zdominowało dyskurs, stworzyło model poddańczego uczestnictwa w teatrze. Dla mnie „ja” realizuje się poprzez spotkanie z drugim człowiekiem. Sprawdza się to w działaniu artystycznym: zaufanie do aktora, gotowość jego wysłuchania, przejęcia pewnej energii – to podstawowa zasada, ona pozwala budować światy. Problem polega na tym, że w Polsce nieustannie powielamy model romantycznego artysty. Robią to ci, którzy pozornie są największymi przeciwnikami takiej wizji. Cały czas obecny jest rozdźwięk pomiędzy widownią a wielkim twórcą, który podaje narrację – odkrywczą, genialną, połączoną z wizją, epifanią. Wzmacnia się podział na my i oni. Dla mnie uświęcenie sceny polega na swego rodzaju celebrowaniu relacji z widzem.

Na czym ta relacja miałaby polegać?

Problem nie dotyczy artystów – oni idą swoją drogą – ale tego, w jaki sposób rozumiemy rolę teatru jako instytucji. Rozmowa na ten temat, choć głośna, jest niestety bardzo powierzchowna i przewidywalna. Sprowadza się do konfliktu między wizją teatru jako miejsca nieograniczonego rozwoju artysty a koncepcją weryfikowania jego wartości za pomocą wpływów z biletów. Należałoby raczej zadać pytanie, czy umiemy stworzyć razem z widzem autentyczną przestrzeń identyfikacji, spojrzeć na niego w sposób mniej anonimowy, dać mu poczucie współkreowania przestrzeni, choć niekoniecznie musi się to realizować poprzez wejście na scenę. O teatrze, ale też i o innych miejscach kultury, należy dziś myśleć bardziej ambitnie i odpowiedzialnie. Szczególnie w sytuacji kryzysu rola sztuki staje się bardzo istotna, bo posługuje się ona językiem symbolicznym. Musimy więcej od siebie wymagać, a nawet być gotowi do rezygnacji z zajmowanej dotychczas pozycji, do „zdepozycjonowania” samego siebie.

Dlaczego warto, żeby takimi działaniami zajął się również teatr, a nie tylko domy kultury?

Nawet to pytanie wskazuje na taką konieczność. Podziały kompetencyjne w kulturze oparte są na dystansującym pozycjonowaniu, co utrudnia reagowanie na potrzeby ludzi, ogranicza spojrzenie poza własne mury i często wyklucza zdolność autoreformy. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby w domu kultury zorganizowano wybitny spektakl, a Teatr Narodowy zrobił rewelacyjny projekt edukacyjny. „Depozycjonowanie” polega na tym, aby nie powielać stereotypów hierarchizujących, bo one uniemożliwiają rzeczywistą ocenę projektów. Doskonale wiemy, jak wiele bylejakości może kryć się za odziedziczoną, a nie wypracowaną „pozycją”. To jest miażdżyca kultury, prowadzi tylko do zawału. Każde działanie artystyczne musi być traktowane bez taryfy ulgowej, z zaangażowaniem – wtedy dopiero będzie miało rangę profesjonalnego wydarzenia. Powinno to również dotyczyć pracy z amatorami. Tylko wówczas uczestnictwo w zdarzeniu teatralnym spełni swoją funkcję i da ludziom poczucie, że współtworzą jakąś istotną wypowiedź.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się