fbpx
Widok z wieży katedry na ul. Piotrkowską w stronę pl. Reymonta, lata 60. XX w. fot. Wacław Kamiński / miastograf.pl (CC BY-NC-SA)
Widok z wieży katedry na ul. Piotrkowską w stronę pl. Reymonta, lata 60. XX w. fot. Wacław Kamiński / miastograf.pl (CC BY-NC-SA)
Łukasz Najder listopad 2023

Długa i krótka

Piotrkowska, ulica, dzięki której powtarza się, że Łódź to miasto bez rynku, choć zarazem daje się do zrozumienia, że to ona właśnie jest łódzkim rynkiem, a do tego – agorą, sceną, na której działa się historia, promenadą, strugą niegasnącego życia społecznego.

Artykuł z numeru

Cieszyć się kruchością życia

Czytaj także

Łukasz Najder

Wmiastowstąpienie

Łukasz Najder

Wojny w Ukrainie nie było

Łódź jest ulicą. To Łodzi chwała i przekleństwo. A precyzyjniej – przekleństwo będące konsekwencją owej chwały, tej obiegowej i efekciarskiej reputacji ul. Piotrkowskiej, która po częstokroć zwalniała przyjezdnych, zamożnych i niezorientowanych z prób zobaczenia innych ulic w innych dzielnicach, doświadczenia innej Łodzi. Piotrkowska to Łódź, Łódź to Piotrkowska. „W 1828 r. pismo rządowe stwierdzało: »Ulica główna Piotrkowska przez osadę sukienniczą Łódź i osadę lniano-bawełnianą Łódka przechodzi«”, oto rozstrzygająca i fundacyjna opinia, którą w swojej znakomitej monografii Ulica Piotrkowska przytacza Anna Rynkowska. Sto lat później Alfred Döblin, autor modernistycznego klasyka Berlin Alexanderplatz, miał omal identyczne skojarzenia i w wydanej w roku 1925 Podróży po Polsce stwierdzał: „Jedna linia przecina całe miasto od góry do dołu; takiej linii nie widziałem w żadnym innym mieście. To ulica Piotrkowska”. U kresu następnej dekady wtórował mu po reportersku Józef Mackiewicz: „I to jest też Łódź. Przecięta jedną, wielką wstęgą niesamowitego harmideru, której na miano: ulica Piotrkowska”.

Zatem Piotrkowska – łódzka La Rambla i Fifth Avenue, Magnificent Mile i Marszałkowska. (Co nie jest wcale moim wymysłem, bo już w połowie lat 20. minionego wieku publicysta „Expressu Wieczornego Ilustrowanego” o pseudonimie „On” z dumą oznajmiał: „I Łódź posiada swój wiedeński »Prater«, berlińską aleję »Unter Linden«, paryski »Boulevard des Italiens«”). Piotrkowska ostatnich dekad niczym wąż zrzucająca skórę, by objawić się jako ulica shoppingu, ulica klubów muzycznych, ulica gwiazd filmowych, ulica secesji, ulica riksz, ulica ruin, ulica pomyślnej rewitalizacji. Piotrkowska, na którą mówi się „Pietryna”. Ciągnące się przez blisko pięć kilometrów muzeum fantastycznej architektury typowej dla metropolii industrialnej i postindustrialnej czy zagracony lamus form budowlanych od Sasa do Lasa, od wystawnego fabrykanckiego bezguścia przez plomby i maszkarony PRL-u po szaleństwo najntisów i współczesny realizm deweloperski? Przykład handlowego sukcesu czy upadku, bo lata temu zniknęły stąd nawet Empik i McDonald? Satysfakcjonujący efekt rytmicznie nawracających remontów generalnych, dzięki którym ulica ta zyskała kwietniki, zieleń magistracką i ławeczki, czy z lekka już zapuszczony ciąg komunikacyjny? Piotrkowska, ulica, dzięki której powtarza się, że Łódź to miasto bez rynku, choć zarazem daje się przecież do zrozumienia, że Piotrkowska jest łódzkim rynkiem właśnie, a do tego – równocześnie, bo w zależności od intencji i emocji udzielającego odpowiedzi – agorą, sceną, na której działa się historia, promenadą, „ulubionym miejscem łodzian”, deptakiem, „pięknością miasta”, jak obwoływał ją anonimowy rosyjski publicysta w roku 1912, nocnym Rio, strugą niegasnącego życia społecznego, pustynią. Tym bardziej to wszystko imponujące, bo, jak pisała wspomniana powyżej Rynkowska, ledwie 200 lat temu „była to droga wśród puszczy, zwana traktem piotrkowskim. (…) Żyły tu jelenie, rysie, żbiki, lisy. Zimą pojawiały się wilki – napadały na ludzi, porywały bydło”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się