fbpx
Afganistan, polski żołnierz rozmawia za pośrednictwem tłumacza, 2009 r., fot. Maksymilian Rigamonti / Reporter
Katarzyna Rodacka lipiec-sierpień 2020

Tłumacz umiera codziennie

Fazal mieszka w Kabulu. Przez trzy lata pracował jako tłumacz w brytyjskich siłach zbrojnych. Z tego powodu uznano go za zdrajcę i szpiega. W podobnej sytuacji znajdują się setki byłych tłumaczy w Iraku i w Afganistanie. Grozi im śmierć, bo to oni są oczami całej armii. A jeśli wyłupiesz oko, armia będzie ślepa.

Artykuł z numeru

Przystanek: miasto

Przystanek: miasto

Na ścianie znajdującej się za Hayderem tyka zegar. To jedyna dekoracja w białej bezosobowej przestrzeni pokoju hotelowego w Regionie Kurdystanu, do którego Hayder wprowadził się po tym, jak uciekł z Bagdadu. Z rodziną łączy się tylko za pośrednictwem internetu. Jego przyjaciel Abbas zwariował już jakiś czas temu. Kiedyś Abbas był świetnym tłumaczem, dzisiaj podobno błąka się po ulicach boso i płacze. Pod jego drzwi podłożyli już dziesięć ładunków wybuchowych. Ciągle dostaje groźby. Inny przyjaciel Haydera został zastrzelony. Wiele osób uciekło do Turcji i do Libanu.

Kiedy w 2003 r. Amerykanie przybyli do Iraku, Hayder postanowił podjąć pracę jako tłumacz dla amerykańskiego wojska. Chciał pomóc obu stronom w skomunikowaniu się i jednocześnie wesprzeć swój kraj. Lecz kiedy zaczął pracę, Irakijczycy uznali go za zdrajcę. W ich oczach stał się kolaborantem. Wkrótce potem zaczął otrzymywać groźby.

„Mój wujek został zamordowany w 2006 r. Pracowaliśmy razem. Co miesiąc mieliśmy cztery dni urlopu. Pewnego dnia chciałem odebrać te wolne dni, ale wujek powstrzymał mnie, mówiąc, że najpierw on pojedzie odwiedzić rodzinę, a ja pojadę, jak on wróci. Miał przyjechać po czterech dniach. Piątego dnia dowiedziałem się, że nie żyje. Dostał 30 strzałów” – opowiada Hayder. Po tej tragedii przeniósł się z prowincji Dijala do Bagdadu. Musiał jednak uciekać dalej, wyjechał więc do Basry. Potem wrócił do Bagdadu. Ostatecznie przeniósł się do Regionu Kurdystanu. W Bagdadzie zostały jego żona i dwie córeczki.

Sytuacja Haydera pokazuje, jak wygląda życie wielu tłumaczy w Iraku czy w Afganistanie, którzy pracowali dla międzynarodowych sił wojskowych w swoich krajach. Dziś nie mogą spać spokojnie. Co chwilę się przeprowadzają, żeby nigdzie na dłużej nie pozostawiać po sobie śladu. Dostają listy z pogróżkami, odbierają anonimowe telefony, boją się wyjść na ulicę. Ich dzieci nierzadko nie chodzą do szkoły. W izolacji od świata spędzają czasami nawet kilka lat.

Jako tłumacze byli pośrednikami między żołnierzami a lokalną kulturą, asystowali przy przeszukiwaniach miejscowych, odgrywali ważną rolę przy rozpracowywaniu lokalnych siatek terrorystycznych. Stali się tym samym ich celem. Często zostawali odrzuceni przez własne środowisko, nierzadko nawet przez rodziny.

Chcieliby wyjechać za granicę, ale trudno jest im otrzymać wizę.

Sen, który się nie spełnił

Kiedy Ahmad Dżawad postanowił wziąć udział w rekrutacji na stanowisko tłumacza, nikt jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo niebezpieczna okaże się ta praca. Wojska z całego świata przybyły do Afganistanu, by walczyć z terroryzmem, zapobiegać fundamentalizmowi i ramię w ramię wspólnie zaprowadzić w kraju spokój. „Naprawdę były naszą nadzieją” – mówi Ahmad Dżawad. Pracę tłumacza podjął także dlatego, że chciał mieć swój wkład w pomoc ojczyźnie. Niestety, obiecująca wizja wygranej z fundamentalistami przegrała z rzeczywistością. Ta natomiast coraz bardziej pogrążała w niebezpieczeństwie samych tłumaczy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się