Lucyna planowała wziąć tylko ślub cywilny. Co prawda od dziecka była przekonana o istnieniu Boga, ale sam kościół był dla niej ponurym miejscem. Młodzi pobrali się w styczniu. Jednak rodzina wywierała silną presję na uroczystość w kościele. W końcu, trzy miesiące później, teściowa zorganizowała ceremonię za własne pieniądze. Lucyna czuła się jak marionetka. Nieprzyjście na zorganizowane specjalnie dla nich nabożeństwo groziło zerwaniem kontaktów rodzinnych. „W tamtych czasach Kościół katolicki był wszechogarniający. Wydawało nam się, że nawet jeśli mamy swoje osobiste poglądy, to one nie mają żadnego znaczenia” – wspomina. Okres jej liceum przypadł na czas wyboru Jana Pawła II na papieża. „To była religijna euforia, nastąpił zwrot w stronę religijności. Polska uważała, że Kościół nas wyzwala” – wspomina Lucyna i dodaje, że sama nie należała do tej drużyny zachwyconych. Według niej jednak to nie były czasy, w których ktokolwiek myślałby o opuszczaniu Kościoła. Jeśli ktoś nie utożsamiał się z wiarą katolicką, po prostu przestawał praktykować. O tym, że można formalnie dokonać aktu apostazji, Lucyna nie miała wtedy pojęcia.
Dominik przez osiem lat przynależał do katolickiej organizacji młodzieżowej ECYD założonej przez ks. Marciala Maciela. Duchowny był również twórcą zgromadzenia Legionistów Chrystusa, jednak został odsunięty od działalności publicznej przez papieża Benedykta XVI po ujawnieniu skandali seksualnych, których był sprawcą. Kiedy Dominik był czynnym uczestnikiem ruchu ECYD, nikt jeszcze nie wiedział o podwójnym życiu jego założyciela. Organizacja dawała możliwość udziału młodzieży w różnych aktywnościach i wyjazdach, które oferowano w atrakcyjnych cenach, duchowni stojący na jej czele wzbudzali respekt swoim dobrym wykształceniem, a działalność w szeregach ECYD budowała przyjaźnie i dawała poczucie wspólnoty.
Gdy Basia była w gimnazjum, bardzo mocno przeżywała swoją wiarę, angażowała się w życie Kościoła. Chcąc być bardziej świadomą katoliczką, zaczęła czytać codziennie Biblię. I tak przez cztery lata, codziennie chociaż fragment. Oczywiście chodziła też do kościoła, modliła się przed posiłkami. „Ja nie odprawiałam żadnych regułek tylko z przyzwyczajenia. Zadawałam mnóstwo pytań i miałam wielką potrzebę rozwoju duchowego” – wspomina. Jej rodzinna parafia była świetna. Basia czytała też coraz więcej o tym, co się dzieje w Watykanie, jakie zmiany zachodzą w Kościele katolickim. Obecnie ma 23 lata i jest na ostatnim roku psychologii w Poznaniu.
Wierząca jest Monika. Ma 25 lat i do dzisiaj, gdy budzi się każdego dnia, wie, że to, co się wydarzy, ma głębszy sens. Ufa Kościołowi i nie kwestionuje jego działań. Nie wszystkie formy kultu i zasady rozumie, lecz wierzy, że mają swoje uzasadnienie. Nie uważa, że Kościół uznaje kobiety za gorsze. Jest pewna, że Bóg nie powołałby kobiety do kapłaństwa, więc nie ma możliwości, że ktoś miałby takie powołanie i nie mógłby go zrealizować.
W życie Kościoła mocno była zaangażowana także Marta, która od kilku lat jest osobą niepraktykującą. Jest lekko po trzydziestce i dokonanie apostazji rozważa od paru miesięcy. Mimo sporej dozy krytycyzmu wobec Kościoła katolickiego trudno jej się emocjonalnie od niego odciąć. Apostazja przypieczętuje wszystko. Jej dotychczasowe wahania wynikały także z potrzeby katolickiego pogrzebu. Dopóki sama nie wzięła udziału w świeckim pogrzebie, nie widziała alternatywy dla religijnego pochówku.
Joannę natomiast msze nudziły już od dzieciństwa, nigdy nie była religijna ani wierząca. Odmówiła pójścia do bierzmowania. Mając dwadzieścia parę lat, została jeszcze matką chrzestną, a kilka lat później odcięła się od Kościoła katolickiego całkowicie. Wspomina jednak, że w tamtych czasach nie było przyzwolenia na niebycie katolikiem. „Kościół jednoczył ludzi, tworząc opozycję. Każdy był katolikiem, taka była wtedy norma. Słyszałam wtedy o apostazji, ale procedury były bardziej skomplikowane niż obecnie” – wspomina. Obiecała sobie poza tym, że nie odejdzie formalnie z Kościoła, dopóki żyje jej mama. Kiedy pochowała ją 20 lat temu, przestała o tym myśleć. Po prostu jej życie biegło swoim torem, daleko od Kościoła.
Wątpliwości
Po kilku latach czytania Pisma Świętego i uważnego śledzenia kościelnego życia Basia odkryła wiele sprzeczności między tym, co Kościół robi, a tym, co powinien robić według Biblii. „Do tego zaczęłam wątpić, czy moją wartość jako kobiety mają określać jedynie pokora i czystość, bo dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przecież życie seksualne kobiety nie może definiować jej wartości” – wyjaśnia. W dodatku chodziła do liceum z bardzo różnorodnymi osobami, dzięki czemu, jak sama mówi, otworzyła się na słuchanie. A to był dopiero początek. Na uczelni poznała też ateistów i okazało się, że nie są tak złymi ludźmi, jak słyszała wcześniej w Kościele. „Na studiach nauczyłam się też wiele o funkcjonowaniu naszego umysłu i zrozumiałam, jak działają systemy tworzone przez ludzi. Sporo słuchałam o sektach i mimo że Kościół katolicki nie jest uznawany za jedną z nich, to teraz widzę, że w środowiskach kościelnych, w których wcześniej byłam, stosowano te same co w sektach mechanizmy” – wyjaśnia. „Studia psychologicznie upewniły mnie w tym, że Kościół katolicki mi szkodzi, czego wcześniej nie widziałam. Nadstawianie drugiego policzka, o którym słyszałam w kościele, doprowadziło do braku asertywności i do częstego przekraczania moich własnych granic. Borykałam się wcześniej także z lękiem, czy przypadkiem nie pójdę do piekła za to, że planuję odejść z Kościoła” – wspomina.