fbpx
(fot. Sohaib Ghyasi / Unsplash)
Katarzyna Rodacka

Czy nas słychać? Głosy z Afganistanu

„Naprawdę nikt nie łapie się startującego właśnie samolotu dla żartu. To są ludzie pełni desperacji. Wolą zginąć, niż żyć w kraju rządzonym przez talibów”.

Czytaj także

Katarzyna Rodacka

Tłumacz umiera codziennie

Z niektórymi trudno się połączyć. Zrywa połączenie, próbujemy kilka razy, dzwonimy do siebie nawzajem. Ja słyszę, ona nie słyszy, ja ledwo słyszę, ona po drugiej stronie pyta trzy razy, czy słychać, to znów ja nie słyszę. Próbujemy później, bo mój rozmówca musi dokupić pakiet internetu. Jedna z osób, która na początku roku opowiadała mi o swojej karierze modelki, o planach związanych z projektowaniem ubrań, pisze, że jest przerażona. Jest osobą powszechnie znaną, prowadziła kanał na YouTubie. Znajduje się teraz w miarę bezpiecznym miejscu, ale boi się, że po nią przyjdą i będą chcieli ją zabić.

Połączenie pierwsze: rano

Między Polską a Afganistanem są dwie i pół godziny różnicy czasu. W opowieściach osób, które wciąż są na miejscu, przeplatają się niepewność, szok, zaskoczenie, obawa o przyszłość. Mohammad Qader, który stoi na czele organizacji pomocowej New Line Institute, nigdy nie planował wyprowadzać się za granicę, choć miał ku temu wiele okazji. Dotychczas zajmował się wsparciem marginalizowanej społeczności w swojej ojczyźnie, pracował z osobami bezdomnymi, narkomanami. W obecnej sytuacji on i jemu podobni musieli zawiesić swoje działania. Wiele organizacji – nie tylko tych międzynarodowych, ale także lokalnych – aktywnych na polu praw człowieka dostaje groźby. Ze względu na bezpieczeństwo swoich pracowników zamykają biura i wysyłają pracowników na pracę zdalną.

„Jedyne co potrafią talibowie, to zabijać. Tych, którzy słuchają muzyki, tych, którzy pracują w organizacjach pozarządowych, tych którzy chcą normalnie żyć” – mówi Mohammad. Ma doktorat z prawa międzynarodowego, wielokrotnie podróżował, bywał na konferencjach w Europie, w Ekwadorze, w różnych krajach azjatyckich. Teraz boi się wyjść na zakupy.

Nasim pracuje dla polsko-afgańskiej fundacji EZS, która skupia się na różnorodnych problemach obecnych w Afganistanie, w dużej mierze na edukacji dzieci. Kiedyś studiował dziennikarstwo w Iranie, potem wrócił do Afganistanu na Uniwersytet Balkh w Mazar-i Szarif. Przez sześć lat pracował dla afgańskiej telewizji. Po kilku latach w mediach, przeszedł do organizacji humanitarnych. Niestety są na celowniku. Tak jak inne organizacje pozarządowe, zwłaszcza te współpracujące z obcokrajowcami, nie mogą czuć się bezpiecznie i zamknęli biuro. Ich organizacja jednak nie pracuje nawet zdalnie. Wszyscy się ukrywają, zawiesili swoje projekty całkowicie. Nasim dostawał groźby wielokrotnie, przenosił się z miasta do miasta. Nie planuje jednak wyjeżdżać z Afganistanu. „Chcę tu zostać i tutaj pracować. Będę czekał do momentu, kiedy mi na to pozwolą” – mówi.

Pytam, co według niego świat teraz może zrobić dla Afganistanu? „Uważam, że międzynarodowa opinia publiczna, światowi przywódcy powinni wpłynąć na talibów, żeby ci pozwolili organizacjom pozarządowym swobodnie pracować na miejscu. Zajmowaliśmy się kwestiami głodu, bezdomności, biedy, pomagaliśmy kobietom doświadczającym przemocy. Te problemy nie zniknęły, one dalej są, będzie ich coraz więcej. Tym ludziom nie ma kto pomóc. Kobiety są teraz w okropnym niebezpieczeństwie. Afganki dotychczas były bardzo aktywne w życiu społecznym, wykorzystywały swoją wiedzę, wykształcenie i kompetencje. Teraz się boją. Potrzebujemy międzynarodowego wsparcia. To, co się dzieje w moim kraju, to m.in. odpowiedzialność NATO, także rządu afgańskiego. I to właśnie ci, którzy za to odpowiadają, powinni się tym zająć w odpowiedzialny sposób. Nie zrzucać tego na obywateli” – wyjaśnia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się