fbpx
Ilustracja: Ewelina Karpowiak / fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl
Ilustracja: Ewelina Karpowiak / fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl
Zbigniew Mikołejko marzec 2023

Baśń i świat

Nie sposób było przejść ze mną przed księgarnią. Zamierałem przed nią z nosem przylepionym do szyby, a okładki z wystawy chłonąłem narkotycznie, niczym chiński konsument opium.

Artykuł z numeru

Nassim N. Taleb: Jak zwodzi nas przypadek

Czytaj także

fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Anna Cieplak

Lęk i wspólnota

Zbigniew Mikołejko

Papierowa korona zła

Działo się to w półmroku, w niewysłowieniu, w półciszy. I przede wszystkim w półśnie. Wtedy kiedy mój świat – a innego nie znałem – był jeszcze młody, kiedy krzesał się dopiero z zamglonych przeczuć, niejasnych zdarzeń, z widmowych jakby objawień osób i rzeczy. I szukał, czego wówczas nie mogłem wiedzieć, jakiejś dla siebie formy – formy oczywiście nieostatecznej, ale trwalszej, pewniejszej, mniej płynnej, mniej mgławicowej. Szukał, rzecz jasna, po omacku, bez „znaków drogi”. A właściwie, jak to w każdym dzieciństwie, po prostu był: bez żadnego odróżnienia – niczym w którymś z wierszy Rilkego, niczym u przedpotopowych artystów z jaskiń – między „ja” i „nie-ja”, między podmiotem i przedmiotem, między prawdą i zmyśleniem, między materią i snem. I zwłaszcza, by oderwać się od dualizmów, bez odczucia przepływu czasu, przemijania i śmierci. W wiekuistej teraźniejszości, której nie burzyły doraźne bóle, nagłe trwogi czy przelotne radości na widok narcyzów w wiosennym ogrodzie, kwiatów malowanych przez mróz na szybie czy też Trzech Króli z kolorowej szopki z kartonu, którą corocznie dekorowało się u nas choinkę.

Tak, ten motyw bożonarodzeniowy jest tu szczególnie ważny, bowiem książka, która miała odmienić cały ten nieruchomy porządek i naruszyć całą tę jednorodność (jakby pierwotnie, „z przyrodzenia” sakralną i poddaną cyklicznemu biegowi godzin i dni), pojawiła się właśnie w Wigilię – jako prezent „od Świętego Mikołaja”. Innych zresztą prezentów nie oczekiwałem. Nie chciałem ani zabawek, ani słodyczy – tylko książek, i już! I nie tylko „pod choinkę”.

Nie sposób zatem było przejść ze mną przed lidzbarską księgarnią. Jeśli była zamknięta, zamierałem z nosem przylepionym do szyby i chłonąłem narkotycznie, niczym chiński konsument opium, okładki z wystawy. A jeśli, nie daj Bóg, była otwarta, wdzierałem się gwałtem do środka i wskazując palcem ekscytujący towar, domagałem się natychmiast jego nabycia (zasada wyboru była wulgarnie prosta: decydował obrazek na obwolucie). I na nic zdawały się tłumaczenia, że jestem „jeszcze za mały, by to czytać”. W końcu, zazwyczaj, wyprowadzano mnie z płaczem ze świątyni dzikich czytelniczych pożądań.

Książka, o której mówię, uśmierzyła wreszcie – zacząłem wtedy już chodzić do szkoły – ten bolesny rytuał, zaspokoiła w pewien sposób mój głód i nadała mu jakiś ład, kierunek i sens. I stała się poniekąd moją materia prima.

Wszystko inne bowiem, wszystkie te „bajeczki” czy „wierszyki dla dzieci”, które czytałem dotąd, były tylko – choć pamiętam je nadal– jakimś czytelniczym ersatzem, jakąś nędzną i kaleką namiastką, jak chyba czułem, lektury „prawdziwej”, dogłębnej i totalnej, niczym ów „baśniowy świat”, który „otoczył” chłopskich bohaterów Reymonta podczas wieczornego słuchania opowieści, kiedy zima się „tłukła po sinych dalach jako ten zwierz srogi i głodny”. Na tej mojej północnej prowincji, zimnej, mrocznej i zgrzebnej, wciąż jęczał zresztą, tyle że już w okowach wczesnego komunizmu, ten sam polski wiek XIX, który był udziałem powieściowych postaci. Kiedy więc rozwinąłem z papieru opasły, opatrzony pięknymi, wciąż pięknymi, ilustracjami Marii Orłowskiej-Gabryś i opracowany przez Marię Niklewiczową tom Bajarka opowiada. Zbiór baśni całego świata, dopadło mnie to samo doświadczenie: „Umierali prawie z zachwytów, zmartwychwstając zarazem tam, w tym życiu jasnym, wielkim, mocarnym, bujnym a świętym, i cudownościami poprzerastanym (…), tam, gdzie każde drzewo mówi, każdy ruczaj śpiewa, każdy ptak jest zaklęty, każdy kamień ma duszę, każdy bór jest pełen czarów, każda grudka ziemi przepojona nieznanymi potęgami – gdzie wszystko wielkie, nadludzkie, niewidziane żyło świętym życiem cudów! Tam się parli całą potęgą tęsknoty, tam snuli się oczarowani, gdzie wszystko splatało się w nierozerwalny łańcuch marzeń i życia, cudów i pragnień, w czarodziejski korowód wyśnionego istnienia, do którego wciąż, przez całą nędzę bytowania ziemskiego rwały się im strudzone, okaleczałe dusze!”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się