fbpx
fot. Renata Dąbrowska
z Ireneuszem Kanią rozmawia Anna Goc styczeń 2022

Dobrze żyć w cieniu

Zawsze trzymałem się zasady, by nie podejmować się rzeczy zbędnych. Podążałem za moim głównym życiowym wektorem, czyli silnym napędem poznawczym. To on pchał mnie do nauki języków. Uczyłem się ich dla siebie. Dopiero potem ktoś zauważył moją pasję i zaprosił do publikacji przekładów.

Artykuł z numeru

Osiem lekcji na numer 800.

Czytaj także

ks. Michał Heller

Racjonalność i zdziwienie

Ogląda się Pan wstecz?

Dotąd tego nie robiłem, szedłem naprzód, i już. Wiem jednak, że mam przed sobą raczej mniej niż więcej życia. Jak to mówią Anglicy, nie wiadomo, kiedy staruszek kopnie w  wiadro. Pani wizyta skłania mnie więc do małego rozrachunku. Zdaje mi się, że wszystko ułożyło się w jakiś… nie powiem, że sens, ale jednak w coś.

Dlaczego nie „sens”?

Mówienie o sensie przez duże „S” jest stratą czasu. Oczywiście każdy dzień niesie nowe sensy, mamy zadania do rozwiązania, problemy do przezwyciężenia, radości z różnych spraw. Ale czy te cząstkowe sensy składają się w jakiś wielki „Sens”? Nie myślę tak o życiu.

Co Pana cieszy?

O, proszę Pani, mnóstwo rzeczy. Powiedziałbym nawet, że jestem hedonistą, choć nie w potocznym rozumieniu.

Widzę tu sztangę obok biblioteczki.

Trenuję dwa lub trzy razy w tygodniu. Gdy tylko moje ciało zesztywnieje od długiej pracy, wsiadam na rower i jadę np. do Kalwarii Zebrzydowskiej. To jest jakieś 30 km, a po drodze górki, proszę nie zapominać.

Uprawiam lekkoatletykę: skoki w  dal, rzuty, sprinty. Choć biegi ostatnio rzadziej, mniej pasują teraz mojemu ciału. Gdy potrzebuję szybkiego orzeźwienia, staję na głowie. Wytrzymuję tak pięć, siedem, dziesięć minut i od razu czuję się, jakbym wyszedł z chłodnej kąpieli.

Wszystkie narządy wracają na swoje miejsce.

Tak właśnie. Mogę pracować dalej. Ale jeśli ktoś nigdy nie uprawiał żadnego sportu solidnie, może nie wiedzieć, czym jest satysfakcja sportowca. I wcale nie mówię o radości ze zwycięstwa. Oczywiście w sporcie, zwłaszcza wyczynowym, trzeba zakładać cele, pewne etapy do przejścia. Opracowywać porządny plan, a potem sumiennie wcielać go w życie, latami.

W mojej dyscyplinie koronnej, czyli w ciężarach, które uprawiałem zawodniczo przez ponad 20  lat, chodziło mi o to, żeby się przekonać, do czego jestem zdolny. Konkretnie ja. Bez oglądania się na kogokolwiek.

I Pan to wie?

Mam dane, bardzo precyzyjne. W tej chwili na ławce wyciskam 75 kg. Mój życiowy rekord to 125 kg, więc w ciągu tych 50… co ja mówię, 60 lat skurczyłem się o jedną trzecią, gdy chodzi o wynik.

Regularnie robię sobie różne sprawdziany i te wyniki też zapisuję. Z ciekawości, żeby zobaczyć, co czas robi z człowiekiem. Tylko raz miałem przerwę, na przełomie lat 1979 i 1980. Przeszedłem kontuzję kręgosłupa po skoku do wody z  dużej wysokości. Przełamało mnie, nie mogłem dźwigać. Wyleczyłem się jednak szybko i wróciłem do ciężarów. Nie choruję właściwie wcale, cały czas ćwiczę.

Jest Pan w tym bardzo grecki.

Dbałość o  ciało była rzeczą normalną w  starożytności, częścią paidei.

Dopiero teraz czasami ktoś się zdziwi: taki intelektualista, a ciężary dźwiga… Strzelam wtedy od razu z największej armaty: a Platon? Wielki filozof i zapaśnik! Z wieńcem laurowym na igrzyskach!

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się