fbpx
fot. Stepan Rudik / Forum / rys. Mitja Feneczkin
Taras Prochaśko / Тарас Прохасько maj 2022

Czemu zawsze wojna…

Patrząc na moją całkowicie zdziecinniałą mamę, myślę, że właśnie ona, mało co rozumiejąc, może być nosicielką ważnego przesłania: przecież nie ma znowu wojny, a jest ta sama wojna, wraz z którą ona zjawiła się na świecie. Nie będzie lepszej okazji, by ją zakończyć.

Artykuł z numeru

Tu mówi Ukraina

Czytaj także

Wiktoria Amelina / Вікторія Амеліна

Obrona powietrzna naszej arki

Patrzę na swoją starą i chorą matkę nowym wzrokiem. Wiem, że żadną miarą nie dam rady znieść jej do piwnicy, nie tylko przy częstych lotniczych alarmach, ale też w przypadku zmasowanego ostrzału i bombardowań. Najspokojniej jej będzie, jeśli do ostatka pozostanie na własnym łóżku na podłodze. Na tym samym łóżku się urodziła. Już wówczas, kiedy zaczęła się wojna światowa. W owym czasie – pod postacią rosyjskiej okupacji, „wyzwolenia” zachodnio-ukraińskich ziem. Po prostu wtedy ona jeszcze nic nie rozumiała.

Jej wojna przyszła do niej po czterech latach. Paradoksalnie też w postaci rosyjskiej okupacji. W piwnicy, do której nie zamierzam jeszcze raz jej znosić, dotąd przetrwały wyskrobane daty radzieckich bombardowań. A potem przyszli żołnierze, którzy szukali jedzenia i mieszkania. I wtedy rodzice mamy, którzy już przeżyli ukraińską klęskę 20 lat wcześniej, nie mogli zrobić nic, żeby ochronić małą przed traumą. Taką silną, że – zawsze tak mi się zdawało – zostawiła ją na zawsze w tamtym wieku. Tak w nim przeżyła. W ten sposób ja też całe swoje dzieciństwo spędziłem w cieniu straumatyzowanego czteroletniego dziecka. Długo walczyłem z tą tradycją, usiłując nie przekazać tej sztafetowej pałeczki własnym dzieciom. Jasne, że coś tam jednak przekazałem. Miałem nadzieję, że uchronię przed tym przynajmniej najmniejszego. Ale nie, spirala zawinęła się tak, że on dostał okazję oglądania dziecięcego strachu babci i reakcji taty na ten strach.

Tymczasem patrząc na moją całkowicie zdziecinniałą mamę, myślę o tym, że właśnie ona, mało co rozumiejąc, może być nosicielką ważnego przesłania: przecież nie ma znowu wojny, a jest ta sama wojna, wraz z którą ona zjawiła się na świecie w tym miejscu. I zastygła w tej wojnie tak, jak wojna zastygła w niej.

Naprawdę w 1945 r. żadna wojna się nie zakończyła. Ona po prostu zatrzymała się, zamarła.

Bo z tych, którzy ją zaczęli, zwyciężony i upokorzony był tylko jeden. W dodatku ten, który w taki sposób zakończył też poprzednią wojnę. Na agresora rosyjskiego nie wystarczyło sił, pewności czy świadomości. Daremnie ukraiński ruch oporu spodziewał się ostatecznego wyzwolenia. Kwestię zamknięto w taki sposób, że agresor stał się i ofiarą, i zwycięzcą. Zostawiwszy sobie smak nieukaranego zła, a sojusznikom – posmak niekaralności zła.

Ze sposobu, w jaki świat zareagował na szczególnie bezczelne okrucieństwa Rosji, można sobie wyobrazić, jak faktycznie zaatakowała ona wszystkich. Jak trudno jest przez tak długi czas znajdować się w stanie układania relacji z pierwotnie agresywnym światowym sąsiadem. Jak bardzo poczucie tłumionej winy i niezadowolenia z siebie nie pozwala pozbyć się odwiecznego lęku przed szaleństwem tych, którzy uzurpowali sobie prawa do bycia zbawicielami świata.

Nasza wojna, naturalnie, jest przede wszystkim nasza, jest dla nas. Ale zdaje się, że nastała chwila, aby w pełni wykorzystać Ukrainę. Co prawda, inaczej niż w charakterze przesuwanego granicznego kamienia, a jako przyczółek dla naprawdę nowego zakończenia II wojny światowej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się