fbpx
Odczyt noblowski w Akademii Szwedzkiej w Sztokholmie, 7 grudnia 2019 r. fot. Jonas Ekstormer / TT / AP / East News
Zbigniew Mikołejko kwiecień 2020

Między nadzieją a ciemnością

Istnieją przepastne niekiedy różnice między „katolicyzmem otwartym” a duchowością Olgi Tokarczuk. Jednak są także pewne zbieżności, których chyba przeoczyć się nie da.

Artykuł z numeru

Duchowe  światy Olgi Tokarczuk

Duchowe  światy Olgi Tokarczuk

Więc pisząc, co chwila staję na rozdrożu, jak głupi Iwan z bajek (…). I mam przed oczyma te rozstaje, rozwidlone drogi, z których jedna, ta najprostsza, środkowa, jest dla głupców, druga, z prawej, dla zadufanych w sobie, trzecia zaś dla odważnych, albo nawet dla straceńców – ta będzie pełna pułapek, wybojów, złych czarów i fatalnych zbiegów okoliczności

Olga Tokarczuk, Księgi Jakubowe (KJ, 326)[1]

W długiej nocnej rozmowie, jaką mieliśmy wiosną 2016 r., kard. Franciszek Macharski zapytał mnie, czy czytałem już Księgi Jakubowe i co o nich myślę. Nie czytałem ich jeszcze, dopiero zbierałem się do lektury, więc rozmowa nasza, tak bardzo zresztą meandryczna, powędrowała zaraz w inne zakola, w inne rozdroża sensów.

Żałuję bardzo tego ówczesnego niedoczytania. Nigdy już bowiem nie zdołałem dopytać kardynała – nie starczyło czasu – co sądzi o duchowych wymiarach takiej polifonii ogromnej czy też, jeśli ktoś woli, „sylwy” nowej, skrojonej jakby na obraz i podobieństwo szaleńczych i fascynujących Nowych Aten ks. Benedykta Chmielowskiego. Żałuję tym bardziej, że – jak podejrzewam – rozpoznanie kardynała, mimo oczywistego zapewne dystansu, nie grzeszyłoby raczej podobną entomologiczną pokusą, jakiej podlegają czasem ludzie kościelnej wiary (tak właśnie: nie religijnej, lecz kościelnej), którzy, wyposażeni w swe twarde kategorie, w swoją pewność, w swoje strychulce, zwykle nie potrafią podzielić świata inaczej niż tylko na dwoje. Jakby za sprawą manicheizmu, który nolens volens zostawił im w dziedzictwie Augustyn.

Trochę o cepach dualizmu

Nie chodzi zresztą jedynie o kościelne strychulce. Niedialektyczne zgoła cepy dualizmu młócą u nas nieubłaganie i na patriotyczną modłę. „Za tą literaturą – pisze w zbożnej polemice z Moniką Ochędowską[2] Tomasz Rowiński – wcale nie idzie mierzenie się z nową rzeczywistością, ale ucieczka od niej lub przynoszenie nowych ideologii. Z tymi książkami [Andrzeja Stasiuka i Olgi Tokarczuk – Z.M.] szedł pozytywnie waloryzowany przez liberałów (w Polsce i za granicą) koniec zainteresowania sprawami polskimi oraz podskórne »formowanie« (mówiąc Ochędowską) do dekonstrukcji sprawy polskiej, dekonstrukcji polskości (…) u Tokarczuk poprzez neopogaństwo, antychrześcijaństwo, wprowadzanie wątków »genderowych« itd.”[3].

Rowińskiemu wtóruje, doceniając wprawdzie artystyczną świetność tej prozy, ks. Jerzy Szymik: „Jest w tych książkach coś, co każe mi – chrześcijaninowi, księdzu katolickiemu, teologowi – napisać: nie ma zgody. Na co? Na powrót do pogaństwa. Na cofnięcie się do czasów przed-Chrystusowych, na wymazanie 1053 lat ochrzczonego życia mojej ojczyzny. Jej niepodległej – diabłu, okupantom, kłamstwu, grzechowi, niewoli, wszelakiemu złu Polaków i nie-Polaków – wolności w Chrystusie. A twórczość Tokarczuk to w warstwie ideowej apoteoza neopogaństwa – fascynacja mitami, astrologią, ezoteryką, zdolnościami parapsychologicznymi, wizją politeistyczną, przedchrześcijańską właśnie, poddaną rytmom księżyca i krwi, magii, wizją »naturalnie« pogańską. Wracają bogowie. A z nimi ciemność i przerażenie. Oręż w rękach wielu w walce z kościelną wiarą w Chrystusa. Wiem, co piszę: czytam i oglądam, widzę i słyszę, czuję i myślę. Benedykt XVI przypominał, że narodowy socjalizm był cofnięciem się przed czasy judeochrześcijańskiego »wyalienowania« do »piękna« pogańskiej, germańskiej »dzikości«, kultury »prawdziwej«, nieżydowskiej. I że marksizm był cofnięciem się przed czasy chrześcijańskiego »wyalienowania« do żydowskiej nauki o nadziei (Mesjaszu), ale fałszywie rozumianej, czyli do jej ateistycznej wydmuszki, z której wyjęto Boga, a w Jego miejsce włożono oświeceniowy rozum (bożka nauki) (…). W imię czego? W imię oszalałej ekologii (…)? W imię magii, Junga? W imię (post)modernistycznego cofnięcia się przed czasy chrześcijańskiego »wyalienowania«? Patronem mojej ojczyzny jest święty Wojciech, zabity 1020 lat temu podczas ewangelizacji pogan. To jest główny nurt naszych dziejów: chcieć Chrystusa i głosić Go nawet za cenę męczeństwa. Czy można odepchnąć i odrzucić to wszystko? Dlatego mocne »tak« dla świetnej współczesnej literatury i mocne »nie« dla obecnej w niej pochwały pogaństwa. Pamiętając, że świetność może być zwodnicza. Trzydzieści lat temu, u początków mojego pisania, przeczuwałem, co jest istotą owej transakcji, co przydarzyło się Faustowi i Twardowskiemu, co znaczy ten deal”[4].

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się