fbpx
z Aleksandrem Smolarem rozmawia Adam Puchejda maj 2013

„Wojna” to mocne słowo

Mówienie w Polsce o wojnach kulturowych jest głęboko przesadzone. Owszem, dochodzi do konfliktów o charakterze światopoglądowym, ale podziały polityczne przechodzą zupełnie gdzie indziej. Co prawda jesteśmy świadkami ogromnej ewolucji w stosunkach międzyludzkich, w tym zmiany modelu rodziny, ale wciąż najistotniejsze problemy polityczne dotyczą ekonomii i demografii.

Artykuł z numeru

Zamknięci w ideologiach

Zamknięci w ideologiach

Czy mamy w Polsce wojny kulturowe?

Zadawano mi już wielokrotnie pytanie, czy Polska jest podzielona, czy w istocie są dwie Polski, i ja mam do tego dość ambiwalentny stosunek, ponieważ Polska nie jest jedynym krajem, w którym mówi się o takim głębokim podziale. To był język bardzo często używany przy opisie Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w czasie prezydentury Billa Clintona i później George’a W. Busha. Mówiono wówczas, że w USA są stany niebieskie, których kultura jest bardzo zbliżona do europejskiej i których mieszkańcy udzielają podobnych do europejskich odpowiedzi na wszelkie pytanie dotyczące problemów obyczajowych, stosunku do wojny, używania przemocy w stosunkach międzynarodowych. Mówiono także, że są i stany czerwone, które reprezentują trochę inny świat, z wciąż silnym kultem kowboja, kulturowo konserwatywny, znacznie bardziej niż reszta Ameryki religijny, nieufny wobec organizacji międzynarodowych. Na ile jest to problem też w Polsce?

Pewne elementy tego typu sporu na pewno istnieją, ale te podziały wpisują się w szersze zjawisko, które obserwujemy we wszystkich krajach peryferyjnych w stosunku do centrów rozwoju kulturowego, w naszym przypadku zachodniej Europy. W tych państwach istnieje zawsze bardzo ambiwalentny stosunek do metropolii, które działają trochę jak magnes, pojawia się od razu pragnienie imitacji, nie tylko kulturowej, lecz także ze względu na bezpieczeństwo, na poziom rozwoju, na instytucje demokratyczne itd. W tych krajach istnieją także siły, które są bardziej związane z tradycją, tradycyjnym sposobem życia, wierzeń, poczuciem odrębnej tożsamości narodowej, ze strachem przed narzuconą zmianą, wymuszoną sekularyzacją. Polska też jest takim państwem, jakkolwiek grupy integralnie odrzucające okcydentalizację są u nas zjawiskiem marginalnym; nawet one przyjmują modernizację w sensie materialnym, chcą, żeby było lepiej, zamożniej, natomiast odrzucają to wszystko, co mogłoby się wiązać z jakimś kulturowym i obyczajowym importem. Ten podział ma istotny wymiar generacyjny – ludzie młodsi, dynamiczni, znający języki, są bardziej optymistyczni, mniej się boją, generalnie są zwróceni na Zachód, po prostu bardziej pragną tej okcydentalizacji. Ludzie starsi natomiast, dla których to, co się stało w 1989 r. było oczywiście pociągające, głównie ze względów kulturowych i narodowych, byli przerażeni skalą dokonanej zmiany, to był dla nich prawdziwy kataklizm, załamał się przecież świat, który znali, którego reguły chcąc nie chcąc, przyswoili; ci ludzie, można dodać, są też bardziej religijni i ich stosunek do modernizacji jest dużo bardziej ambiwalentny, by nie powiedzieć negatywny. Zatem ten podział istnieje, ale ulega też pewnej ewolucji. Myślę, że z czasem będzie następować reintegracja tych dwóch Polsk i ten podział będzie słabł.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się