fbpx
Adam Puchejda czerwiec 2011

Życie jest gdzie indziej

Wbrew nadziejom wielu dyskusje o inteligencji zdają się nie mieć w Polsce końca. Raz na dziesięć-piętnaście lat, gdy do głosu dochodzi kolejne młode pokolenie, słyszymy te same sakramentalne już pytania – co dalej z inteligencją, z jej etosem, misją, przesłaniem? Nie inaczej jest teraz. Problem w tym, że we współczesnej demokracji te pytania tracą swoje znaczenie.

Artykuł z numeru

Kreatywna Polska?

Naiwny ten, kto myślał, że polskie problemy załatwi polityka i to bez udziału inteligentów. Naiwny, bo właśnie wokół inteligencji od lat toczy się w Polsce prawdziwa polityczna rozgrywka. W końcu to inteligenci – jak mówi Dariusz Gawin – robią w Polsce politykę, rozmowa o nich jest de facto rozmową o polskiej polityce. Z tą ostatnią nie jest dobrze, o czym wiemy, pytanie zatem, czy nie jest też dobrze z polską inteligencją? Jako grupa inteligencja zdaje się nieuchronnie roztapiać w znacznie pojemniejszej klasie średniej, jako idea zawzięcie walczy o życie.

Inteligent w Polsce ciągle nie chce stać się po prostu człowiekiem wykształconym, za wszelką cenę dąży bowiem do realizacji inteligenckiego powołania. Kłopot w tym, że we współczesnych demokracjach etos inteligenckiego zaangażowania staje się ideą co najmniej problematyczną. Ani stojące przed nami wyzwania, takie jak kryzys zaufania, wzrost indywidualizmu, brak społecznej solidarności i szereg innych, ani rosnący pluralizm grup i stylów życia raczej nie sprzyjają odrodzeniu postaw właściwych etosowej inteligencji. Skąd zatem kolejne dyskusje o prawdziwych inteligentach? Trochę pewnie z sentymentalizmu, a trochę – o czym mówi w publikowanych obok wywiadzie Marcin Król – z braku pomysłu na inny opis zadań warstw wykształconych. Ale jest jeszcze jedna przyczyna, leżąca głębiej i stale dostarczająca paliwa dla tej sztucznie już podtrzymywanej dyskusji. Kluczem do jej zrozumienia jest zaś wyrażona wcześniej teza o polityce, którą robią w Polsce inteligenci, mało tego, o Polsce, którą – od Piłsudskiego i Dmowskiego aż do dziś – robi zaangażowana, etosowa inteligencja.

Zaryzykuję twierdzenie, że dobrym wskaźnikiem jakości demokracji w naszym kraju może być właśnie liczba dyskusji o inteligencji. Im będzie ich mniej, tym z demokracją będzie lepiej, im więcej – tym gorzej. Bo jeśli uważnie przyjrzeć się debacie publicznej w Polsce w ostatnim dwudziestoleciu, okaże się, że jedna z najważniejszych osi politycznego konfliktu obraca się właśnie wokół kwestii zaangażowanej inteligencji. Ten spór nie był dotąd zbyt często artykułowany, ponieważ by go w ogóle dostrzec, trzeba zrezygnować z przywiązania do inteligenckiego etosu, bez żalu i z zyskiem dla demokracji.

Oczywiście, brzmi to nad wyraz ponętnie, gorzej kiedy ten postulat zderzymy z rzeczywistością. Wykształcenie często idzie przecież w parze ze zmianą dotychczasowego stylu życia, znajomych i przyjaciół, nieraz wiąże się z rodzinnym i biograficznym kryzysem, co notabene doskonale wpisuje się w tradycję polskiej inteligencji przełomu wieków. Wielu współczesnych inteligentów, zwłaszcza tych świeżego chowu, a takich z każdym rokiem mamy coraz więcej, staje przeto przed koniecznością nowego opisania własnej pozycji. A jeśli już poczuje potrzebę zadania pytania o własną społeczną tożsamość, to nieuchronnie natrafi na inteligencki dyskurs zaangażowania. Do dziś nie dopracowaliśmy się innego.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się