fbpx
Arkadiusz Stempin luty 2011

Długi cień Hitlera

Ultraprawicowy potencjał w Niemczech sięga nawet 20 procent. Na przeszkodzie wykorzystaniu go do budowy ogólnoniemieckiej partii stoi jednak obowiązujący dziś nad Renem kodeks political correctness. I brak charyzmatycznego przywódcy. Na szczęście.

Artykuł z numeru

Europa a turecki eksperyment

Konia z rzędem temu, kto uwierzyłby, że prezes Jarosław Kaczyński usunąłby kolejnego buntownika z PiS, gdyby ten pomstował przeciw żydokomunie. Tymczasem kiedy chadecki poseł Martin Hohmann w przemówieniu w jednym z heskich prowincjonalnych miasteczek w 2003 roku mówił o Żydach biorących udział w rewolucji bolszewickiej, że należą do narodu oprawców (Tätervolk), został natychmiast zaliczony do grona antysemitów, a następnie decyzją Angeli Merkel wykluczony z partii. Z podobną reakcją spotkał się też chadecki premier Badenii-Wirtenbergii Günther Oettinger, który w mowie pogrzebowej na cześć swojego poprzednika Hansa Filbingera wystylizował go na aktywnego przeciwnika Hitlera. W istocie jednak Filbinger jako reżimowy sędzia marynarki wojennej w latach 1943–1945 niejednokrotnie splamił sobie ręce licznymi wyrokami śmierci. Przymuszony przez kanclerz Angeli Merkel Oettinger musiał się publicznie pokajać i na forum prezydium CDU wycofać swoje słowa. Do podobnego kroku został przymuszony też prałat Wolfgang Knauff, który postanowił przypomnieć, jak to Filbinger w latach wojny zapobiegł straceniu księdza Karla Möbiusa. Laudację przed ołtarzem wstrzymał jednak kardynał Berlina Georg Sterzinsky, dając posłuch wielu głosom protestu płynącym z całego kraju.

Przykłady na to, że w politycznym Berlinie skrajnie prawicowe hasła natychmiast powodują zapalanie się czerwonego światła, można mnożyć. Ostatniego dostarcza reakcja na publikację Niemcy unicestwią się same (Deutschland schafft sich ab) Theo Sarrazina, członka zarządu Deutsche Banku i byłego ministra finansów miasta-kraju Berlina. Zawarte w niej tezy, że Niemcy zalewa fala emigrantów o dziedzicznie niższym ilorazie inteligencji, że muzułmanie plenią się na potęgę, rodząc „dziewczynki w chustach na głowach”, że zamiast zdobywać wykształcenie żyją z zasiłków na koszt harujących w pocie czoła małodzietnych Niemców i że z tego też powodu tych ostatnich państwo powinno wspierać finansowo, wywołały krytykę i oburzenie Angeli Merkel, a w ślad za nią całego politycznego establishmentu republiki. Przy współudziale prezydenta Niemiec Christiana Wulffa rozpolitykowanego bankiera szybko usunięto z zarządu banku. Wszystko bowiem, co w formie lub treści nawiązuje do narodowego socjalizmu, jest w RFN politycznie niepoprawne.

Kompas elity politycznej Niemiec funkcjonuje jak szwajcarski zegarek. Szczególnie kompas kanclerz Merkel, która jako szefowa prawicowej chadecji jest szczególnie wyczulona na to, by na prawo od CDU nie powstało żadne skrajne ugrupowanie. Niemniej Angela Merkel i jej chadeckie hufce z niepokojem spoglądają na sąsiednią Holandię, gdzie prawicowy populista Geert Wilders rozsadził dotychczasowy system polityczny i wymachując antymuzułmańską pałką ze świetnym 15-procentowym wynikiem wprowadził do parlamentu skrajnie prawicową Partię Wolności (Partij voor de Vrijheid).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się