fbpx
Arkadiusz Stempin czerwiec 2008

Czy należy bać się Strachu?

Istotniejsze niż samo kontynuowanie intelektualnej debaty na temat Strachu jest dotarcie do obojętnych wobec niej mas, skrytych za zawoalowanym w Polsce antysemityzmem. Dotarcie na poziom małych, lokalnych społeczności.

Artykuł z numeru

O cierpieniu zwierząt

Po raz drugi – po Sąsiadach – Jan Tomasz Gross wsadził kij w mrowisko, wywołał medialną burzę, ale i sprowokował rzeczową debatę. W swojej książce[1] Gross posadził polski naród na ławie oskarżonych, zarzucając mu świadomą pasywność wobec dokonującego się podczas wojny Holokaustu. Źródłem takiej postawy był, jego zdaniem, antysemityzm, który – kiedy tylko zabrakło niemieckiego okupanta – po roku 1945 wybuchł w Polsce w postaci indywidualnych aktów gwałtu i zbiorowych pogromów. W ten sposób Gross wywołał do tablicy żarliwych obrońców tożsamości narodowej, opartej na literaturze romantyczej i 200-letniej tradycji powstańczej: od zrywu kościuszkowskiego po szlachetne bohaterstwo podczas II wojny światowej czy narodziny Solidarności.

W każdym z europejskich krajów konfrontacja dumnego z siebie, patriotycznego społeczeństwa z godzącym w jego dobre imię i samopoczucie zarzutem niedoskonałości wywoływała podobne reakcje obronne. W 1993 roku do świadomości wielu Szwajcarów nie chciało się przebić przekonanie o uwikłaniu przedmiotu ich dumy narodowej – banków – we współpracę z reżimem Hitlera[2]. Rok wcześniej w Hiszpanii – przy okazji 500. rocznicy odkrycia Ameryki – wybuchł narodowy spór o wielkość własnej nacji w świetle dokonanych odkryć geograficznych i o jej niedoskonałość w kontekście podobju kontynentu południowoamerykańskiego[3]. Podobny charakter miały narodowe debaty w Belgii i Szwecji, biorące na cel własną rolę jako kolonialnej metropolii (tej ostatniej – wobec Norwegii)[4]. We Francji, która wprawdzie oddała pod narodowy osąd kolaboracyjny rząd Vichy i rozliczyła się z ponurą przeszłością, do dziś brak prac historycznych, podejmujących problem zaangażowania się francuskich Alzatczyków i Luksemburczyków po stronie Hitlera w 1940 roku[5]. W samych Niemczech broniono się jak przed szarańczą wobec oskarżeń Daniela Goldhagena, szermującego tezą, iż Holokaust był produktem nie narodowego socjalizmu, tylko rezultatem zwierzęcego antysemityzmu całego narodu teutońskiego[6]. We wszystkich tych krajach spory te ostatecznie zaowocowały weryfikacją „nieskazitelnej” dotąd narodowej przeszłości w kolektywnej pamięci historycznej.

Powyższe debaty toczyły się jednak w bardziej od dzisiejszego sprzyjającym, klimacie historycznym. Od kilku lat bowiem narasta w Europie renesans emocji narodowych. Migracja na Stary Kontynent z krajów arabskich i coraz to nowe strzelające w górę minarety w panoramie europejskich miast wywołują odruchy obronne w postaci dowartościowania pojęcia narodu. We Francji retorykę Le Pena usalonawia Sarkozy. W Holandii, po politycznych morderstwach prawicowego polityka Pim Fortuyn’a i reżysera filmowego Theo van Gocha, liberalne i otwarte społeczeństwo przyznaje się oficjalnie do tego, że odczuwa „marokańskie zagrożenie”. W zjednoczonych Niemczech urodzone już po wojnie demokratyczne pokolenie rehabilituje na naszych oczach kategorię dumy narodowej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się