fbpx
Arkadiusz Stempin maj 2008

Der Kardinal

W Krakowie niemiłosiernie smażyło lipcowe słońce, kiedy przewodniczący Episkopatu Niemiec kardynał Karl Lehmann wysiadał z samolotu w Balicach. Ale naprawdę ciepło zrobiło mu się już po zachodzie słońca, kiedy w rezydencji arcybiskupów krakowskich przyszło mu wysłuchać słów gospodarza spotkania. Kardynał Dziwisz mówił: „Eminencjo, nareszcie jesteśmy sami. I wreszcie mogę powiedzieć, co mi od dawna leży na sercu. Otóż Ksiądz Kardynał nawet się nie domyśla, jakim respektem darzył go Ojciec Święty. I jeszcze jedno: decyzję o nominacji kardynalskiej Eminencji Jan Paweł II podjął sam. Wyłącznie on sam. Nikomu o tym do tej pory nie mówiłem…”.

Artykuł z numeru

Kazus bałkański. Europa między suwerennością a samostanowieniem

21 stycznia 2001, Rzym. Podczas niedzielnej modlitwy ,,Anioł Pański” Papież ogłasza nazwiska nowo mianowanych purpuratów. Już po raz kolejny z rzędu godność ta omija Karla Lehmanna, od czternastu bez mała lat przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec. Nawet jeśli nowych kardynałów jest tym razem aż 37. Konsekwentnie pomijanie biskupa Moguncji nie tylko w Niemczech uchodzi za afront. Ale czyż od dwudziestu lat nie skupiają się na nim wszystkie spory niemieckiego Kościoła z Rzymem? Dlatego, kiedy tydzień później nazwisko Lehmanna niespodziewanie figuruje wśród siedmiu nominatów, ogłoszonych w ,,drugim rzucie”, sam zainteresowany wiadomość tę przyjmuje z niedowierzaniem. Jej oficjalne potwierdzenie wprawia natomiast na wpół zdechrystianizowane Niemcy w stan euforii. Uznanie i sympatia, jakimi cieszy się Karl Lehmann także wśród zlaicyzowanych rzesz Niemców, są bowiem nieporównywalne z tymi, które otaczają na przykład jego długoletniego adwersarza, kardynała Josepha Ratzingera. Nad Renem natychmiast pojawiają się pogłoski, że to wpływowi rodacy polskiego papieża skutecznie wstawili się za upokarzanym przez lata długoletnim przewodniczącym jednego z najbardziej znaczących Episkopatów świata. Przede wszystkim Alfons Nossol, niemieckojęzyczny arcybiskup Opola, cieszący się zaufaniem Papieża. Inni wymieniają profesora Władysława Bartoszewskiego. Jeszcze inni wskazują na Włochów – inteweniować miał ponoć watykański sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano.

Plac biskupi w Moguncji. Wąskie uliczki, dwupiętrowe kamienice z czerwonego i żółtego piaskowca. Od strony średniowiecznej katedry dochodzi dźwięk bicia w dzwony. Tu żyje i pracuje kardynał Karl Lehmann. Stąd 71-letni hierarcha przez 21 lat zarządzał niemieckim Kościołem. Ongiś czarna czupryna zupełnie już posiwiała. Pojawił się ,,pontyfikalny” brzuszek – cena pracy za biurkiem. Dlatego kiedy dziś wstaje z krzesła, pochyla się najpierw do przodu, chwytając się oburącz za kolana. I dopiero wtedy idzie. Nie, nie idzie, kuśtyka. Kolano musi iść pod nóż. Wiecznie przekładana operacja stała się nieodzowna. Pracoholik w winnicy Pana. Chociaż… Od dawna krążą anegdotki, jak to można było stawiać zakłady o to, że jeśli Lehmann wyjedzie z Moguncji do bezbożnego Berlina (5 proc. wierzących), żeby w stolicy oficjalnie zaprezentować stanowisko Kościoła w Niemczech wobec kwestii politycznych, socjalnych czy etycznych, to z całą pewnością przynajmniej na chwilę utnie sobie drzemkę podczas konferencji prasowej. Jak w zwolnionym tempie opadną mu powieki, a to, co na pierwszy rzut oka będzie wyglądało jak chwila kontemplacji, w istocie będzie krótkim ,,ucięciem komara”. Chętnie mu się to jednak wybacza. Wszak wszyscy w Niemczech wiedzą, że kilkuminutowe drzemki okupione są bardzo długim codziennym czasem pracy – do drugiej, trzeciej, czwartej w nocy.

Stąd sensacyjna wiadomość podana przez samego zainteresowanego w styczniu tego roku, że po 21 latach ze względów zdrowotnych rezygnuje z funkcji przewodniczącego Episkopatu Niemiec została przyjęta z ogromnym żalem, lecz bez niedowierzania. Zakłócenia rytmu pracy serca zawiodły go w końcu grudnia na szpitalne łóżko. „Dostrzegłem tu jednoznaczną cezurę dla swojej aktywności” – oświadczył Karl Lehmann w pisemnej rezygnacji przedłożonej wszystkim członkom Episkopatu. „Choroba zagrażająca życiu nie pozwala mi więcej na bezkompromisowe szafowanie własnymi siłami. Istotne jej symptomy pojawiały się już wcześniej. Ale te szerokim łukiem omijałem z daleka”. Oto cały Lehmann: albo się angażuje na sto procent, albo wcale. Ale tak radykalnie i bezkompromisowo obchodzi się jedynie z samym sobą. Jako kardynał i przewodniczący Episkopatu Niemiec odchodzi w glorii „budowniczego mostów”. Jako człowiek kompromisu i dialogu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się