fbpx
Aleksander Hall maj 2009

O eurowyborach i upolitycznionej historii

W marcu mogliśmy obserwować przymiarki do list partyjnych w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. W Polsce, podobnie jak w innych krajach Unii, eurowybory służą nie tylko wyłonieniu mocnych reprezentacji w ważnej instytucji unijnej.

Artykuł z numeru

Piękna dwudziestoletnia. 1989-2009

Dla partii politycznych mają one znaczenie również jako test skali poparcia w kraju. Test wiarygodny, gdyż w tych wyborach większość obywateli, którzy pójdą do urn, będzie kierować się swoimi sympatiami politycznymi, a nie oceną znajomości problematyki europejskiej wykazywanej przez kandydatów. Dla mnie interesująca jest w tym kontekście odpowiedź na trzy pytania: 1. Jak będzie wyglądał układ sił pomiędzy PO i PiS?; 2. Jaki wynik przyniesie rywalizacja pomiędzy SLD a centrolewicową koalicją, którą firmuje Dariusz Rosati; 3. Jaki wynik uzyska „polska sekcja eurosceptycznej międzynarodówki” irlandzkiego milionera Declana Ganleya, występująca pod szyldem „Libertas”?

Przy okazji wyborów wyraźnie uwidoczniło się zjawisko do tej pory niewystępujące w polskiej polityce w tak spektakularny sposób. Myślę tu o tzw. politycznych transferach, czyli zaciągu postaci jednoznacznie identyfikowanych z jakąś opcją ideowopolityczną na listy wyborcze ugrupowania o zupełnie innym profilu. Scena polityczna w III RP nieraz już ulegała głębokim i wielokrotnym zmianom, zwłaszcza na prawicy. Zarazem dość stabilny był skład personalny klasy politycznej. Musiało to oznaczać, że wielu – także ważnych – polityków kilkakrotnie zmieniało swą partyjną przynależność. Z reguły jednak zmiany te dokonywały się w podobnej przestrzeni politycznej. Przypadek Ryszarda Czarneckiego – byłego prezesa ZChN, który zawędrował do „Samoobrony” – był czymś wyjątkowym, wzbudzającym zażenowanie i wyjaśnianym na ogół niezbyt pochlebną interpretacją cech jego charakteru.

Tym razem to PO zaprasza na swoje listy postacie z odległych rewirów. Ofertę kandydowania otrzymała Danuta Hübner, bez wątpienia świetnie znająca problematykę europejską, ale politycznie dotąd jednoznacznie kojarzona z lewicą. Dla równowagi PO złożyło też propozycję Marianowi Krzaklewskiemu, byłemu szefowi AWS i przewodniczącemu NSZZ „Solidarność” (który zresztą nie ukrywał, że wolałby kandydować z listy PiS).

Politycy PO tłumaczą swą „politykę transferową” chęcią spożytkowania dla Polski wszelkich talentów przydatnych na niwie europejskiej. Niektórzy komentatorzy zachwycają się „gambitem Sarkozy’ego” (który zapraszając do swego rządu kilka osobistości lewicy, osłabił przed wyborami parlamentarnymi Partię Socjalistyczną), zastosowanym przez PO i sprytnie osłabiającym lewicę i PiS. Nie podzielam tych zachwytów. Powodem tego nie jest niechęć do wspomnianych kandydatów, ale krytycyzm wobec sposobu pojmowania polityki przez liderów PO. W tym wypadku cel uświęca środki, a owym celem jest najwyraźniej uzyskanie możliwie największej przewagi nad PiS, nawet za cenę niespójności oferty przedkładanej wyborcom.

Platforma zasmakowała w roli „anty-PiS-u”. To prawda, że głównie z tego powodu wygrała wybory w 2007 roku. Jednak, moim zdaniem, potrzebujemy dziś ugrupowań, które mają ideową i polityczną tożsamość. Ta w wypadku PO nie tylko się nie krystalizuje, ale coraz bardziej rozmywa.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się