fbpx
Aleksander Hall październik 2010

Czy grozi nam konflikt o miejsce Kościoła w życiu publicznym?

Ostatnie tygodnie przyniosły zauważalną zmianę w traktowaniu Kościoła w debacie publicznej.

Artykuł z numeru

Koniec religii czy różne ścieżki wiary? Debata z Charlesem Taylorem

Odzew, z jakim spotkał się apel pewnego kucharza, który wezwał na nocną manifestację przeciwników obecności krzyża przed Pałacem Prezydenckim, zachęcił SLD do zapowiedzi politycznej ofensywy mającej doprowadzić do zapewnienia świeckości państwa i ograniczenia wpływów Kościoła. Janusz Palikot, zagrożony dyscyplinarnymi karami w PO, zapowiada z kolei stworzenie ruchu społecznego, który będzie domagał się legalizacji związków partnerskich, liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, a być może także rewizji konkordatu. Nietrudno odnieść wrażenie, że tego rodzaju wypowiedzi cieszą się sympatią i zainteresowaniem ważnych mediów.

Coś się niewątpliwie zmieniło w klimacie społecznym w Polsce. Przez ostatnich kilkanaście lat prawny stan stosunków pomiędzy państwem a Kościołem był dość szeroko akceptowany. Żadnej poważnej sile politycznej nie opłacało się podejmować prób wszczynania „zimnej wojny religijnej”. Mogłaby bowiem tylko na tym stracić. Ustawa z 1993 roku, potocznie nazywana antyaborcyjną, wydawała się rozsądnym kompromisem, choć nie satysfakcjonowała ani zwolenników całkowitej i rygorystycznej ochrony życia poczętego, ani zwolenników pozostawienia w tej sprawie decyzji kobiecie ciężarnej. Przez Polskę nie przetacza się dziś żadna wielka antyreligijna fala, ale też niewiele zostało z atmosfery roku 2005, kiedy to – po śmierci Papieża – odczuwało się klimat powszechnej żałoby i modlitewnego skupienia oraz analizowano fenomen „pokolenia JP II”.

Moim zdaniem, przyczyny tej zmiany są wielorakie i złożone. Jedne tkwią w samej nauce Kościoła: wymagającej w sferze etycznej i wyraźnie kolidującej z wzorcami życia propagowanymi przez wpływowe nurty współczesnej kultury zachodniej, zwłaszcza masowej. Inne mają swoje źródła w rozmaitych żalach i pretensjach do Kościoła o jego postawę w sferze publicznej tu i teraz czy też w indywidualnych grzechach osób duchownych. W tym miejscu odniosę się tylko do kwestii owej postawy Kościoła.

Jednym ze skutków kolegialności i wewnętrznej demokratyzacji była utrata jednego, nadrzędnego autorytetu, który wyrażałby stanowisko Kościoła. Obecnie każdy biskup diecezjalny daje wyraz swoim poglądom w kwestiach publicznych (a nierzadko także ściśle politycznych), kierując się obywatelskim wyczuciem i – co się nieraz zdarza – także politycznymi sympatiami i antypatiami. Przykład krzyża przed Pałacem Prezydenckim dobitnie dowodzi, że biskupi – jeśli uważnie ich słuchać – mają różne poglądy w tej sprawie i nie mówią jednym głosem. Według mnie Kościół płaci też cenę za tolerowanie przez wiele lat politycznej dydaktyki i języka Radia Maryja. Owa cena polega na tym, że z jednej strony powstał w polskim Kościele wpływowy i silny nurt mający swoje własne autorytety, z drugiej strony jednak stanowi on dla wielu odstręczającą wizytówkę polskiego katolicyzmu. Jest dla mnie oczywiste, że „obrońcy krzyża” z Krakowskiego Przedmieścia to przede wszystkim adepci tego właśnie nurtu. Wielu Polaków demonstruje obecnie swoje rozgoryczenie także z powodu wyraźnego – ich zdaniem – poparcia udzielonego przez Kościół w wyborach prezydenckich Jarosławowi Kaczyńskiemu. Z przykrością stwierdzam, że wiele z tych żalów i pretensji, spowodowanych stanowiskiem zajmowanym ostatnio przez hierarchów i księży, ma realne podstawy. Polskim duchownym i świeckim katolikom potrzebny jest głęboki namysł nad stanem ojczyzny i Kościoła.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się