fbpx
z Moniką Sznajderman rozmawia Agnieszka Rzonca czerwiec 2017

Większa czułość

Przedmioty w ogóle do mnie przylegają. Przywiązuję się do nich, obrastam, żal mi wyrzucać stare. Nie będę udawać, minimalizm jest mi obcy. Każda rzecz ma historię – tę podarowało dziecko, a tę przyjaciel.

Artykuł z numeru

Biografie rzeczy żydowskich

Biografie rzeczy żydowskich

Agnieszka Rzonca: Co wyhaftowała na szarej płóciennej serwecie babka Amelia?

Monika Sznajderman: Kwiatowe wzory.

 

Serweta przetrwała Zagładę, bo Pani babka wysłała ją w prezencie swojej kuzynce z Kalifornii. Kilka lat temu, po śmierci kuzynki, ta serweta nieoczekiwanie wróciła do Pani ojca, razem z pisanymi przez Amelię listami i rodzinnymi fotografiami. Czy dopiero z tych zdjęć dowiedziała się Pani, jak wyglądali członkowie najbliższej rodziny ojca?

Tak, wcześniej nie wiedziałam o nich. Ojciec milczał, ja nie pytałam. Dopiero te fotografie uruchomiły pamięć, pozwo­liły nam na rozmowę. Bo nie musieliśmy zaczynać od Zagłady, mogliśmy rozma­wiać o życiu przed. Po prostu o życiu. A nie o tym, co było potem.

 

Co mówią te fotografie o Pani krewnych?

O, bardzo wiele. Nie tylko pokazują, jak wyglądali, co samo w sobie jest już dla mnie cudownym zdarzeniem, ale też mówią dużo o ich charakterze i o rodzinnych relacjach. O tym, że się lubili i często przytulali, że mieli w sobie wiele ciepła, że dużo się śmiali, wygłupiali i mieli poczucie humoru. A jak rodzina dużo się śmieje, to chyba jest szczęśliwa, prawda?

Amelia z synami: Markiem i Alusiem, fot. z archiwum Moniki Sznajderman

Które z odnalezionych zdjęć szczególnie Pani lubi?

Trudno mi mówić o lubieniu tych foto­grafii, bo są dla mnie strasznie smutne. Mimo że przecież ludzie na nich są szczęśliwi i weseli. Są smutne, bo ja wiem, co spotka ich za kilka lat, i gdy je oglądam, nie umiem o tym zapomnieć. Najsmutniejsze i zarazem najbliższe są dla mnie wszystkie zdjęcia, na których jest Aluś, młodszy brat mojego taty. Na przykład to, gdy siedzą oboje przytuleni do mamy, w bluzeczkach w paski. Aluś przytula kotka, gdzieś na ziemi ponie­wiera się porzucona łopatka, jest lato… Albo to, na którym Amelia leży w łóżku z Alusiem w ramionach, krótko po porodzie, a mój czteroletni tata przy­tula się do nich. Albo Aluś i Marek, mój ojciec, w jasnych koszulkach w kratkę, patrzący przed siebie takim poważnym wzrokiem.

Aluś, który w wieku 11 lat poszedł z ojcem na Umschlagplatz.

 

W książce Fałszerze pieprzu. Historie rodzinne pisze Pani o swojej „nigdy niepoznanej” babce Amelii: „Lubię sobie wyobrażać, jaka byłaby, gdyby żyła dzisiaj. Czy byłaby lewicującą feministką?”. Ma Pani do niej bardzo dużo sympatii.

Tak, uwielbiam moją żydowską babcię, cieszę się, że mogłam ją poznać. Oczy­wiście w cudzysłowie, bo tylko i dopiero przez te zdjęcia i listy, ale jednak: poznać. Była tak wyrazistą postacią, że wydaje mi się, jakbym ją znała od dziecka. Ciekawa kobieta o dużym tempera­mencie i fantazji i niełatwym pewnie, bo bardzo labilnym, charakterze. Spokój nie był jej żywiołem ani spokojne życie w małżeństwie: poszukiwała szczęścia i miłości, o czym świadczą zarówno jej listy czy opublikowane w piśmie „Ewa” erotyczne opowiadanie pt. Tango, jak i rozwód z moim dziadkiem. W tam­tych czasach rozwód, szczególnie gdy się miało dwoje dzieci, nie był czymś bardzo częstym. Ciekawe, że mniej więcej w tym samym czasie, także mając dwoje dzieci (tyle że córki), porzu­ciła swojego pierwszego męża a mojego dziadka moja polska babka Maria. Ją także bardzo lubiłam. Mam poczucie, że miały z Amelią wiele cech wspólnych. Przy czym polska babcia z pewnością mocniej stała na nogach. Amelia chyba bujała w obłokach.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się