fbpx
(il. Aleksandra Stanglewicz)
Krystyna Miłobędzka lipiec-sierpień 2021

Wewnętrzna zgoda na świat

Wczoraj zachwycała mnie cisza, jutro może znajdę jakąś muzykę, która będzie właśnie tą jedyną i zachwycającą. Zachwyt przynosi zupełne zamieszkanie tutaj, gdzie się jest. Zgodę na wszystko, co się zdarza.

Artykuł z numeru

Sztuka zachwytu

Czytaj także

Mariusz Wilczyński

Bach, żółwica i kruchość

Od kilku lat chodzę o kulach, poruszam się bardzo wolno. Moje wyjście to konieczność skupienia się na każdym ruchu i kroku. Któregoś wieczoru wracałam ze spaceru, zachodzące słońce rozświetlało fragmenty drzew i ogrodu. Nagle ktoś z daleka, zza furtki, woła za mną: „Proszę pani, proszę pani, proszę spojrzeć!”. Zatrzymuję się, odwracam, co wcale nie jest dla mnie łatwym zadaniem, i słyszę: „Niech pani spojrzy, jakie piękne słońce na tym drzewie”. Wzdycham: „O Boże! Tak, rzeczywiście piękne”. A w duchu myślę sobie, że widziałam piękniejsze i chętnie sklęłabym tę panią, która postanowiła mi zrobić przyjemność.

Wielu ludzi uważa zachody słońca za zachwycające. Ja traktuję to raczej jako rzecz dziwną – dziwi mnie, że tu przemknął jakiś cień, tam promień słońca. Ta gra świateł jest nie do złapania, wszystko pozostaje w nieustannym ruchu.

Pisząc i rozmawiając, nie używam słów „zachwyt”, „zachwycający” – nie wiem, z czym mogłyby się szczególnie łączyć. Uważam, że wszystko dookoła jest zachwycające. Zachwyt to coś, co się nieustannie wydarza między mną a czymś lub kimś. Nie ma rzeczy, która dobrze obejrzana, trzymana, użyta, nie byłaby zachwycająca. Uważność mogłaby być więc rodzajem zachwytu, chociaż powiedzieć, że uważność jest równoznaczna z zachwytem, to trochę za mało. Danej rzeczy trzeba jeszcze dotknąć, trzeba ją mieć w rękach, zbliżyć się do niej fizycznie. Dotyczy to także przedmiotów pozornie brzydkich, na które na co dzień nie zwracamy uwagi, a przecież są nam potrzebne, by dobrze funkcjonować.

Takie rozumienie zachwytu, które wynika z myślenia o otoczeniu, jest żywo obecne w myśli Jolanty Brach-Czainy. Jej książki są dla mnie najbardziej złączone z myśleniem o teatrze, o przestrzeni sceny, o aktorze, który trzyma w rękach konkretny przedmiot. Bez przedmiotowości właściwie nie ma teatru. Zachwyt to działanie. Nie chodzi jednak tylko o to, że stoję, siedzę czy patrzę. Musi tu dojść do spotkania, dotyku. Brach-Czaina mówi w tym kontekście wręcz o erotyce.

Dotknięcie drugiego człowieka, obejmujący się ludzie – tego przecież nie da się zmieścić w żadnych definicjach, ująć w jednym sformułowaniu. A to zachwyca.

W samym słowie „zachwyt” jest dla mnie coś, co trzeba trzymać, złapać. Do chwycenia są rzeczy, które mnie otaczają. To oczywiście nie dzieje się raz na całe życie. Wczoraj zachwycała mnie cisza, jutro może znajdę jakąś muzykę, która będzie właśnie tą jedyną i zachwycającą. Zachwyt – najprościej rzecz ujmując – przynosi zupełne zamieszkanie tutaj, gdzie się jest. Zgodę na wszystko, co się nam zdarza.

*

W moich tekstach nie ma bezpośrednio mowy o zachwycie jeden zapis, który stanowi wyjątek. Wiersz [Jestem], zaczynający się od słów: „Jestem. Współżywa, współczynna, współwinna”. Ten tekst pomaga mi uświadomić sobie, że jestem częścią większej całości. Częścią życia i śmierci. Bycia i znikania. To zachwycający moment. Ale nie chodzi o żadne ekstatyczne doznanie, tylko raczej o spokój, wewnętrzną ciszę. To jest właśnie tak żywo obecne w wersach: „Współzielona, współdrzewna. Współistnieję. (…) Obdarowana przenikaniem. Znikam jestem. Współtrwam (z Tobą) w tym szklistym dniu (z tym szklistym dniem w którym znikam) który znika ze mną tak lekko”. To współistnienie ze wszystkimi jest dla mnie współbyciem z każdym stworzeniem, ze wszystkim, co się mi zdarzy. Kończą ten zapis słowa: „Pół wieku żyłam po to!”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się