fbpx
(aut. Arkadiusz Hapka)
Ewa Chojecka wrzesień 2021

Europa w miniaturze

Często pytamy: kim jestem, skąd się wywodzę? Odpowiedzi bywają bardzo osobiste, a zarazem sięgać mogą spraw wykraczających poza jednostkowe definicje. Tak będzie i tym razem: dotykają spraw śląskich.

Artykuł z numeru

Planeta Śląsk

Czytaj także

Roberto Esposito

Europa i filozofia

Jestem Ślązaczką z urodzenia, Wielkopolanką z pochodzenia, mam obok pruskiego instynktu rzeczywistości czeskie poczucie humoru, a do tego patrzę z sympatią, acz z niejakim dystansem, na habsbursko-austriackie niuanse Galicji. Pochodzę ze śląskiego Bielska, miasta, które zrosło się z sąsiednią galicyjską Białą, tworząc tu ciekawe pogranicze, osmotyczną strefę, gdzie spraw nie da się wykreślić ołówkiem na mapie.

W Bielsku spotykają się różne warianty śląskości.

Do 1945 r. było to miasto w większości niemieckojęzyczne. W dawnych czasach narodowości nie odgrywały jednak tak dużej roli jak dziś. Pytano raczej: czyim jesteś poddanym? A później: jakiego jesteś wyznania? W Bielsku na przestrzeni wieków odpowiadano: jestem poddanym króla czeskiego, cesarza austriackiego, a w międzywojniu – jestem niemieckojęzycznym obywatelem II RP. Konfesyjnie deklarowano obok katolicyzmu, protestantyzm lub wyznanie żydowskie. Pamiętajmy: Bielsko historycznie leżało poza granicami Rzeczypospolitej przedrozbiorowej. Inaczej było z Białą – najdalej na zachód wysuniętym miastem Małopolski.

To w Bielsku w 1933 r. przyszłam na świat – w domu moich rodziców, w którym mieszkam do dziś. Mój ojciec, Stefan Chojecki, prawnik, przeżył młodość w Wielkopolsce, brał udział w powstaniu wielkopolskim i wojnie bolszewickiej. W Bielsku objął on stanowisko dyrektora generalnego Towarzystwa Ubezpieczeń „Silesia”, firmy asekuracyjnej z kapitałem austriackim i angielskim. Znał doskonale tutejszych ludzi. Długie rozmowy z nim nauczyły mnie spraw śląskich. Odbywały się niekiedy przy partii szachów (ostrzegam, że historyk sztuki z prawnikiem nie ma szans na wygraną). Ojciec widział śląskie dramaty ze swojej zachodniej perspektywy, nauczył mnie akceptować miejscowych Ślązaków i widzieć Śląsk jako ludzki dramat, a zarazem temat europejski.

Kiedy przyszedł l września 1939 r., byłam małą dziewczynką. Z Bielska uciekliśmy do Lwowa. Nie pamiętam wiele, ale w głowie zostało mi – oprócz strachu i tęsknoty za domem – kilka obrazków. Zatrzymaliśmy się we lwowskim hotelu U George’a. Gdy pewnego razu z mamą zeszłyśmy na śniadanie do hotelowej restauracji, przy jednym ze stolików siedział samotny pan. Mama powiada do mnie: „Ewciu, spójrz, to jest pan wojewoda Grażyński”. Nie wiedziałam wtedy, kto to, lecz zrozumiałam, że jest kimś ważnym, i uprzejmie się ukłoniłam – jak grzeczna panienka. Pamiętam też jak przez mgłę, że szłyśmy z mamą ul. Akademicką, a przed nami kroczył oficer. Nagle wyciągnął rewolwer i strzelił sobie w głowę. Zdążyłam spytać mamę, co się stało, nim mnie gwałtownie stamtąd porwała. A to był koniec II RP, choć wówczas tego oczywiście nie wiedziałam.

Niedługo potem do Lwowa wkroczyli Sowieci, a my z mamą przedostałyśmy się z trudem do Bielska. Ojciec nie mógł tu wrócić, pozostał w Krakowie. Po wojnie ojciec powrócił, rodzina ocalała, ale nasze Bielsko zmieniło się zupełnie. Zniknęli dawni mieszkańcy, przybywali nowi, którzy zrazu niczego z tego miejsca nie rozumieli. Doszło do niemalże zupełnej wymiany ludności przy jednoczesnej potężnej fali sowietyzacji. Tymczasem zachowała się prawie nietknięta dawna substancja architektoniczna. Na niej po latach zaczęłam już jako dojrzały historyk sztuki odbudowywać zerwaną ciągłość kulturową tego miasta.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się