Wykrochmalone kołnierzyki, dzieci w bonetach, wełniane ubranka, skórzane trzewiczki, ciepłe barwy na zdjęciach. Przetwory, zadbane ogrody, pola rzepaku, kukurydzy, dyni. To imaginarium tradycyjnej żony, która jest dumna z tego, że zajmuje się wyłącznie pracą domową, na rzecz męża i dzieci, oraz „dzieli się swoimi inspiracjami dotyczącymi elegancji, macierzyństwa i podtrzymywania domowego ogniska”. Karolina Baszak, Urzekająca (Ewelina Chełstowska) i inne podobne profile mają tysiące followersek.
Co to w ogóle znaczy: urzekająca? Być kobietą urzekającą to być miłą – radzi ksiądz na webinarze. Można sobie kupić całe to imaginarium, sukienki dla katoliczek, jak nazwał polski „Vogue” jedną z marek sprzedających tradycyjne wzory spódnic i sukienek. Żeby było sprawiedliwie – lewa strona, sfrustrowana brakiem odzewu po strajkach kobiet, ma za to ubrania i akcesoria z detalami w kształcie błyskawic. Obydwie strony monetyzują własną przynależność polityczną i kulturową, bo nie mają realnego wpływu na zmiany społeczne. Skoro powinny być miłe.
Dla porządku tradycyjna męskość w świecie Urzekającej nie jest nigdy groźna ani przemocowa. „Czy mąż kiedyś wrócił pijany?” – pyta anonimowo jedna z followersek. Od razu czuję wielopokoleniowy kobiecy lęk w tym pytaniu. „Tak – odpowiada ze śmiechem Urzekająca, głaszcząc męża po głowie – i było mi go bardzo żal, bo był potem taki biedny…”
W e-booku Niemodna Karolina Baszak pyta, „czy możliwy jest powrót do czasów, gdy mężczyźni kłaniali się kobietom w pas, a kobiety wyglądały i zachowywały się jak damy”. Odpowiadam: nie można, wręcz nie należy, bo o tym, co się kryło pod ujmującą powierzchownością rodem z Lalki, opowiada dziś bez owijania w bawełnę badaczka XIX w. Alicja Urbanik-Kopeć. Wyjaśnia ona, że pod koniec XIX w. ideałem była „prawdziwa kobiecość” – cnotliwa, czysta, działająca dobroczynno-patriotycznie, zamknięta w domu. A ponieważ „mężczyźni mają swoje potrzeby, a lud jest chutliwy”, więc to kobieta – szlachcianka, mieszczka, Dulska – zostaje strażniczką wartości. Zamiast dyscyplinować mężczyzn, należy więc zakazać pracy seksualnej kobiet. Zamiast ukarać syna, należy oddalić służącą.
Geniusz kobiety
„Mnie osobiście jako mamie trójki dzieci kurs otworzył oczy, jak ważna jest praca mamy w domu, nie chore ambicje, by zaistnieć w świecie [sic!], ale służenie miłością w codzienności, życie pełne pokoju serca, spełnione życie to życie, w którym sama siebie dajesz w ofierze, to jest ofiarność, czyli geniusz kobiety” – pisze jedna z zadowolonych kursantek.
Fenomen społeczności Urzekającej doczekał się nawet socjologicznej analizy, napisanej przez Annę Szwed, która zauważa, że do tradycyjnie pojmowanej „kobiecej kobiecości” jego liderka dodała rys indywidualistyczny, z warsztatami coachingowymi, a nawet makijażowymi („Jesteście billboardem Jezusa” / „Czy Jezus chciałby oblubienicę z tłustymi włosami?”). Pisze też, że to, co nam ze świeckiej perspektywy wydaje się zwykłym reprodukowaniem konserwatywnych wzorców, z punktu widzenia niektórych środowisk (np. oazowych) jest poważnym renegocjowaniem dotychczasowego wizerunku katoliczki. Słowem, według niektórych środowisk Urzekająca jest bardzo na lewo.
Skąd ta tęsknota za dawnymi czasami, jasnym podziałem ról, tak wyraźnie obecna u konserwatystek i konserwatystów? Ponowoczesny świat domaga się od nas coraz to nowszego dookreślenia wobec wielu spraw, których nie ma szans poważniej przemyśleć, nie ma jak się od nich odbić, jeśli nie dotykają naszego osobistego doświadczenia. Czy nie lepiej zatem zostawić wszystko tak, jak było? Dwie płcie, prawo naturalne, zakaz eutanazji i in vitro, zakaz aborcji we wszystkich przypadkach (choć przecież wcale tak nie było). Odpocząć, wreszcie nie bać się, że nasza kobiecość i męskość rozpłyną się w nieokreślonym, przestaną być narzędziem identyfikacji, jak tiurniura czy mundur, które pięknie podkreślają sylwetkę. Ostre cięcia, zaszewki, stelaże – to nic, że niewygodnie, lecz przynajmniej bezpiecznie. Im dalej od tych wyraźnych piktogramów: męskiego i kobiecego, tym łatwiej się rozpłynąć w morzu możliwości, stracić kontur.
A przecież żeby żyć, od czasu do czasu trzeba zrzucić nie tylko tiurniurę, ale i skórę, która linieje, robi się dla nas za ciasna. Jeśli jej nie zrzucimy, to stwardnieje na kamień, a my już zawsze pozostaniemy w niezmiennej formie, jak mumia, jak odcisk naszego ciała w zastygłej lawie.