fbpx
z Michałem Łuczakiem i Filipem Springerem rozmawia Katarzyna Kazimierowska kwiecień 2017

Godność w Spitaku

Ludzie w Spitaku mówią rzeczy, obok których nie można przejść obojętnie. A my mieliśmy ambicję opowiedzieć nie tyle o mieście, ile o człowieku względem tragedii. W polskiej szkole reportażu mówi się o tym „nadwyżka”.

Artykuł z numeru

Języki miłości

Języki miłości

Katarzyna Kazimierowska: Ludzie wyjeżdżają ze Spitaku?

Michał Łuczak: Gdy zapytałem o to samo, jeden z bohaterów naszej książki, Gagik, powiedział, żebym się przeszedł na dworzec autobusowy i zobaczył na własne oczy. W centrum miasta jest dwupiętrowy supermarket, obok szaszłykarnia, a naprzeciwko agencja biletowa, gdzie można kupić bilety lotnicze i autokarowe. Cel – zagranica. Jeżeli tego typu agencja biletowa działa w tak małym mieście, to znaczy, że jest tam potrzebna. W byłych republikach radzieckich mężczyźni wyjeżdżający do pracy to powszechne zjawisko. Czasem zdarza się, że mają równoległe życie w Rosji – nową żonę, dzieci. Często zapominają wówczas o tej pierwszej rodzinie. Przed trzęsieniem ziemi w Spitaku mieszkało 15 tys. osób, teraz poniżej 13 tys. Choć nie wydaje mi się to takie zaskakujące. W Polsce też moglibyśmy opowiedzieć o latach 80., kiedy na Śląsku czy całej ścianie wschodniej ludzie wyjeżdżali do pracy do Belgii albo Ameryki, rodziny się dzieliły, a często rozpadały na dobre.

 

Mówimy o mieście w procesie wiecznej konstrukcji, gdzie w 1988 r. doszło do potężnego trzęsienia ziemi. Zginęło ponad 4 tys. osób, zachował się tylko jeden budynek.

M.Ł.: Wśród historii, które usłyszeliśmy, pieśń o wspaniałości dawnego Spitaka jest powszechna. Działało tu kilkanaście fabryk, ludzie mieli pracę, dobrze im się żyło, z opowieści wynika, że to było przyjemne miejsce do mieszkania. Choć myślę, że w tych wspomnieniach sprzed 30 lat na pewno jest lepiej, niż było w rzeczywistości. Dlatego tytuł naszej książki to po prostu 11:41 – godzina, w której życie mieszkańców podzieliło się na przed trzęsieniem ziemi i po nim. I to, co było przed, dziś wspominane jest przez nich jako czasy świetności. Nasza książka zaczyna się od zdjęć dzisiejszej rzeczywistości, na którą składa się prowizorka, niedokończenie. To obrazy metafory, opowiadające o niezmiennym procesie odbudowy.

 

Dlaczego właśnie teraz postanowiliście przypomnieć światu o wydarzeniach sprzed 30 lat?

M.Ł.: Armenia pojawiła się w ramach projektu Stracone terytoria, który od ponad ośmiu lat realizujemy jako Kolektyw Sputnik Photos. W 2013 r. zorganizowaliśmy warsztaty dla fotoreporterów w Armenii, Mołdawii i Gruzji. Wybrałem Armenię i zacząłem szukać jakiegoś punktu zaczepienia, opowieści o tym kraju, która pozwoliłaby mi wejść z nim w relację. Moja wiedza ograniczała się wówczas do trzęsienia ziemi z 1988 r. I choć miałem wtedy zaledwie 5 lat, to zapamiętałem zbiórki darów dla poszkodowanych. Gromadząc informacje, natrafiłem na archiwalny odcinek programu Szerokie tory Barbary Włodarczyk. Jeździła do byłych republik i tłumaczyła rzeczywistość po 1991 r., po rozpadzie ZSRR, pokazując jednocześnie życie codzienne ich mieszkańców. W 2003 r. pojechała do Spitaka i nakręciła film o człowieku, który przez 15 lat mieszkał ze swoją rodziną w barakowozie i dopiero teraz otrzymał od burmistrza miasta klucze do mieszkania w bloku.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się