fbpx
Łukasz Garbal Styczeń 2014

Ten, który chciał pogodzić I sekretarza z księdzem prymasem

Dzienniki Jerzego Zawieyskiego to bardzo ważne źródło wiedzy o współczesnej historii Polski: pokazują nie tylko kulisy zdarzeń blisko szczytu władzy PRL, ale może przede wszystkim tło – kontekst rzucający snop światła na motywy niektórych decyzji podejmowanych np. przez Gomułkę. Wypływa to, jak sądzę, przede wszystkim z osobowości ich autora.

Artykuł z numeru

Wojna

Wojna

Jerzy Zawieyski nie był politykiem, tylko artystą – w „wielkiej” polityce znalazł się nieco przypadkowo. Wrażliwy społecznie, bliski był lewicy, jednak po wojnie nie związał się z komunistami, nie szedł na kompromisy – nie publikował w latach stalinowskich. W październiku 1956 r. współtworzył – wyrastający z klubów młodej inteligencji, których najbardziej znanym przykładem jest Klub Krzywego Koła – Ogólnopolski Klub Postępowej Inteligencji Katolickiej, z którego wyłoniły się Kluby Inteligencji Katolickiej. W tym czasie został posłem na Sejm, jednym z reprezentantów „katolików” (używane wówczas wspólne określenie na różne zaangażowane społecznie środowiska odwołujące się do katolicyzmu, takie jak koło poselskie „Znak”, PAX czy mająca w nim korzenie „Więź” i grupa Frankowskiego, tj. późniejsze ChSS) – Gomułce zależało wówczas na szerokiej koalicji przedwyborczej, która miała dać mu mandat reprezentanta całego narodu. Podczas tego „przypływu nadziei” na realne zmiany Zawieyski zostaje wiceprezesem Związku Literatów Polskich oraz – co ważniejsze – jednym z członków Rady Państwa, czyli „kolegialnego prezydenta”. (Należy jednak pamiętać, że faktycznym dysponentem władzy w PRL była jednak partia, to tam zapadały decyzje – rząd na ogół zajmował się administrowaniem, a Rada Państwa miała zwykle symboliczne znaczenie; nominalnie, według zapisów Konstytucji PRL, była najwyższym organem władzy).

„Naiwny i heroiczny”

Sytuacja Zawieyskiego była pełna paradoksów: „katolik” we władzach PRL; u władzy, ale tylko nominalnie, nie na szczycie, jak mogłoby się wydawać – stanowisko zajmowane przez Zawieyskiego było wysokie jedynie reprezentacyjnie; faktyczne decyzje zapadały nawet nie tyle w partii, ile w kilkuosobowym gronie (w dodatku, jak pokazują badania historyków, nieformalnie, bowiem Biuro Polityczne w latach Gomułki traciło na znaczeniu – decyzje podejmował on sam albo jego zaufani, tacy jak Kliszko; w tej dworskiej atmosferze rozgrywał walkę o wpływy m.in. wiceminister, a później minister spraw wewnętrznych, Moczar).

Zawieyski był na świeczniku, ale czasem wiedział mniej niż ludzie zajmujący mniej ważne stanowiska a zainteresowani polityką, zbierający i porównujący plotki, wyławiający z nich sprawdzone fakty. Zaskakuje i zdumiewa – z wygodnej perspektywy fotela pół wieku po przedstawianych zdarzeniach – postawa autora dziennika, którą można poniewczasie ocenić jako naiwność, a która wynikała z jego delikatności i wrażliwości. Od razu zastrzegam, że używam określenia „naiwność”, patrząc z perspektywy czysto pragmatycznej, czysto logicznie, nie emocjonalnie, bo słowo to jest nacechowane pejoratywnie. Nie sądzę natomiast, aby taka niekorzystna ocena w stosunku do Zawieyskiego była prawdziwa. Słowa tego używam wyłącznie w funkcji opisowej, nie oceniającej. Na kartach dziennika Jerzy Zawieyski jawi się jako postać tragiczna. Nie słowami, a życiem poświęcił się polityce, przy czym rozumiał ją nawet nie tyle jako służbę, ile dosłownie jako krzyż, który wziął na swoje barki. Owszem, politycy czasem mu imponowali, czuł się wyróżniony różnymi oznakami swojej formalnej (bo przecież nie faktycznej) pozycji – nie zmieniło go to jednak. Końcem jego kariery był jedyny w Sejmie PRL głos sprzeciwu wobec polityki władz w marcu 1968 r., kiedy w imieniu koła poselskiego „Znak” protestował przeciw pobiciu przez „nieznanych sprawców” Stefana Kisielewskiego, broniąc pisarzy i studentów. Będąc dramatopisarzem, sam dostrzegał dramatyzm swojego życia – Marian Brandys w poświęconym mu eseju opisuje jego studia nad postacią Rejtana; postawa Zawieyskiego w 1968 r. była przecież nie mniej dramatyczna. Suchy kronikarski zapis nie odda tak dobrze ówczesnej rzeczywistości jak literackie dzieło Brandysa, pokazującego istny „korowód diabłów”, który dotknął Zawieyskiego na sejmowej sali i później. Jego „naiwność” była bliska postawie ewangelicznych prostaczków. Odpowiedniej do opisu postawy Zawieyskiego formuły użyła Barbara Tyszkiewicz: to był człowiek „naiwny i heroiczny”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się