Przyjęło się określenie „displaced person” [„osoby przemieszczone”]. Ten artykuł natomiast dotyczy „displaced books”: milionów książek z prywatnych, kościelnych i publicznych zbiorów z Pomorza[i] , Śląska i Prus Wschodnich, które znalazły się w nowym, narodowym kontekście w związku z wytyczeniem niemiecko-polskiej granicy na Odrze i Nysie. Z polskiej perspektywy traktowano te „porzucone” książki z niemieckich bibliotek jako własność państwową i jako taką chroniono przed dalszą grabieżą, dewastacją i zniszczeniem. Podczas gdy w polskich publikacjach do dzisiaj mówi się o „zabezpieczonych zbiorach bibliotecznych”, w Niemczech te same książki szybko znalazły się w rubryce „zrabowane dzieła kultury”. Dwa kraje – dwie kultury pamięci, które podkreślają to, co dzieli. Można by było jednak – próbę takiego podejścia chcę podjąć w tym miejscu – opowiedzieć na nowo historię tych książek z perspektywy europejskiej.
Od końca wojny książki te są przedmiotem dyplomatycznych, politycznych i prawniczych sporów. Już Niemiecka Republika Demokratyczna wysunęła roszczenia o restytucję wobec Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W Polsce tego typu roszczenia niezmiennie wzbudzały niezrozumienie, a nawet oburzenie. Czyż to nie narodowosocjalistyczne Niemcy chciały brutalnie zniszczyć polską kulturę?
W swoim memoriale Einige Gedanken über die Behandlung der Fremdvölkischen im Osten (Kilka myśli o traktowaniu obcoplemiennych na Wschodzie) z roku 1940 Heinrich Himmler jednoznacznie stwierdził, że należy narodowe kultury na Wschodzie rozbić na „niezliczone odłamki i cząstki”.
Ten niszczycielski program szczególnie konsekwentnie przeprowadzano we wszelkiego rodzaju bibliotekach. Według szacunków polskiej grupy naukowców z roku 1990 Biblioteka Narodowa w Warszawie utraciła 78% swoich zbiorów. Wspomnienie o tej zbrodni jest w Polsce żywe: artykuł z 19 stycznia 2020 r. zamieszczony na stronie internetowej Biblioteki Narodowej w Warszawie opisuje działania tzw. oddziałów podpalaczy czy oddziałów niszczycielskich, które po powstaniu warszawskim w październiku 1944 z premedytacją zniszczyły skarby polskich bibliotek.
Dyskusja w mniejszym stopniu dotyczy bibliotek prywatnych, których historia po wojnie najpierw została przemilczana, a później zapomniana i wyparta. W sporach chodzi raczej o książki ze zbiorów publicznych, zwłaszcza znany w Polsce pod nazwą „Berlinka” księgozbiór z Pruskiej Biblioteki Państwowej i Berlińskiej Biblioteki Miejskiej – obydwie biblioteki wchodzą dzisiaj w skład Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego. W katalogu Biblioteki Państwowej w Berlinie owe książki wraz z sygnaturami figurują jako „Strata wojenna. Pozycja niedostępna”.
Zbiory te w latach 1941–1944 systematycznie przenoszono ze stolicy, aby na obszarach pozamiejskich uchronić je przed nalotami bombowymi. Składowano je tam w zamkach, kopalniach soli albo klasztorach. Na Pomorzu i na Śląsku istniało 11 takich miejsc, które po wojnie znalazły się na terytorium Polski. Już w 1946 r. Biblioteka Państwowa w Berlinie starała się o zwrot zmagazynowanych zbiorów, ale bez rezultatu.
Wspaniałomyślne dary miały przynieść rozładowanie napięcia w negocjacjach, które ugrzęzły w martwym punkcie: w roku 1950 Niemiecka Republika Demokratyczna przekazała Polsce partyturę Chopina z Niemieckiej Biblioteki Państwowej. Państwo polskie z kolei, w roku 1964, przekazało Niemieckiej Republice Demokratycznej, z okazji jubileuszu jej istnienia, 127 tys. niemieckich książek. Przy tej akcji starannie unikano w Polsce terminu „zwrot”, ale mówiono raczej o „darze”.
Po zmianach ustrojowych Gerhard Schröder, ówczesny kanclerz Niemiec, otrzymał od polskiego premiera Jerzego Buzka Biblię Lutra z roku 1522/1523. „Berliner Zeitung” 30 stycznia 2001 r. informację o tym wydarzeniu opatrzył tytułem: „Biblia Lutra powróciła do domu w Berlinie”.
Od 75 lat „Berlinka” jest miejscem konkretyzacji dwóch narracji narodowych, które są tak przeciwstawne, jak to tylko możliwe, a przy tym po obu stronach Odry i Nysy chodzi o historie straty i żałoby.
W Niemczech książki te przypominają o utraconych stronach rodzinnych i o zdziesiątkowaniu zbiorów, które zakorzenione na tych ziemiach rody budowały przez pokolenia. Wspomnijmy tu chociażby o bibliotece na zamku w Płotach na Pomorzu albo o bibliotece rodu Yorck von Wartenburg w Oleśnicy Małej na Dolnym Śląsku.
Księgi te jednak, przede wszystkim na poziomie zbiorowym, oznaczają stratę ważnych źródeł niemieckiego dziedzictwa kulturowego: m.in. średniowiecznych rękopisów, partytur Bacha, Mozarta i Beethovena, części spuścizny Alexandra von Humboldta, książek z biblioteki Ludwiga Tiecka, rękopisów Heinricha Heinego i wielu innych.
W roku 2007 Tono Eitel, ówczesny specjalny ambasador ds. „zwrotu dóbr kultury przemieszczonych na terytorium innych państw w wyniku wojny”, nazwał te książki „ostatnimi niemieckimi jeńcami wojennymi”. Drastyczne sformułowanie mogło brzmieć mało dyplomatycznie, ale dobrze wyrażało autentyczne uczucia Niemców wobec tych książek. Dla przedstawiciela Niemiec chodziło o wierność. Ta lojalność z kolei napotyka w Polsce inne, nie mniej uzasadnione, emocje. Niemieckie książki są świadectwem ogromnej straty dóbr kultury podczas okupacji niemieckiej i mogą być uważane za niewielką, całkowicie nieproporcjonalną „kompensację” za celowe zniszczenie polskich archiwów i bibliotek. Już samo ich istnienie wyraźnie ukazuje, jak nieporównywalnie większe straty w dobrach kultury poniosła strona polska w porównaniu do niemieckiej.