Miałam 19 lat, gdy trafiliśmy do obozu. (…) Któregoś dnia powiedzieli nam, że idziemy się wykąpać. Z mamą trzymałyśmy się za ręce. Dobrze jest wiedzieć, że nie umiera się samemu. Mama była ze mną. Umarła chwilę wcześniej. Nazywają to Cyklon B…” – @ ThatsNadia
„Nie wstydź się, kotku mój, kochanie. To nic takiego. Wszyscy się tu rozbierają. Nie ma się czego wstydzić. Jak cię urodziłam, to też nie miałeś na sobie ubranka. Więc się nie wstydź. Jesteś pięknym chłopcem. Ja też się rozbieram. Idziemy do łaźni” – Szczepan Twardoch
Jeszcze na początku sierpnia ThatsNadia miała na TikToku ponad 20 tys. fanów. Razem z Kyle.atkin i wieloma innymi nastolatkami wzięła udział w akcji #holokaustchallenge. Filmy z młodymi ludźmi grającymi ofiary Zagłady, które „z zaświatów” w rytm muzyki rodem ze ścieżki dźwiękowej tanich horrorów opowiadają o swojej śmierci, zostały powszechnie skrytykowane. Głos zabrała m.in. dyrektorka waszyngtońskiego United States Holocaust Memorial Museum, a na Twitterze Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau. Hashtag został usunięty przez zarządzających TikTokiem, którzy przy tej okazji wydali oświadczenie poświęcone „monitorowaniu nienawiści”. Dzisiaj konta uczestników akcji są zablokowane lub wykasowane, zniknęli również z Instagrama, nie odpisują na wiadomości zostawiane w innych serwisach społecznościowych.
W polskich mediach można było przeczytać: „makabryczne”, „oburzające”, „szokujące”, „coś wstrętnego i podłego”, „nowe wzorce kulturowe”. Łagodniej o filmach wypowiedziało się samo oświęcimskie muzeum, które poprosiło, by nie atakować autorów nagrań, gdyż mieli dobre intencje – w sposób dopasowany do medium, którym na co dzień się posługują, chcieli przypomnieć tragiczną historię.
Szczepan Twardoch, autor bestsellerowych powieści, zapytany przez Justynę Sobolewską o prowadzony z zaświatów monolog matki wchodzącej do komory gazowej ze swoim dzieckiem, scenę zamykającą powieść Królestwo, odpowiedział: „To, co najcenniejsze w literaturze, zdarza się na krawędzi przegięcia. Dla każdego ta granica jest gdzie indziej”. Gdzie dziś przebiega?
Przepis na bestseller
W lutym tego roku w polskich księgarniach nic – poza pornograficznymi powieściami Blanki Lipińskiej – nie sprzedawało się tak dobrze jak Położna z Auschwitz Magdy Knedler i Podróż Cilki Heather Morris (tłum. Kaja Gucio), autorki najsłynniejszej powieści „holokaustowej” ostatnich lat, czyli Tatuażysty z Auschwitz. W reakcji na tę wiadomość Przemek Dębowski, znany grafik i współwłaściciel wydawnictwa Karakter, opublikował w sieci okładkę fikcyjnej książki Auschwitz z Auschwitz. Obozowa „brama śmierci” w purpurowej tonacji ilustrowała książkę „jakiegoś mało znanego autora”, opisaną jako „historia wielkiej miłości/tragedii/przekrętu/ ucieczki”. O kim jeszcze można napisać? Komentariat proponował kucharza i montera instalacji gazowych, choć najwięcej pozytywnych reakcji wzbudził podolog. Dębowski zaapelował „do kolegów i koleżanek wydawców”: „Weźcie się, kurwa, ogarnijcie”. Ale właściwie dlaczego mieliby posłuchać?
Powstająca od kilku lat na skalę wręcz przemysłową literatura traktująca Holokaust jako tło dla ckliwej, romantycznej historii czy przygodowej sensacyjki zdaje się pokazywać, że – przynajmniej wśród masowego odbiorcy – przestaje być on traktowany jak wydarzenie wyjątkowe, o którym należy opowiadać z zachowaniem najwyższych, ustanowionych tuż po II wojnie światowej, a nawet jeszcze w jej trakcie, standardów etycznych. Zagłada jako element popkultury i komercji ma na celu wywołanie emocji przez odwołanie się do podstawowego zbioru informacji na jej temat.
Osadzając akcję książki w obozie koncentracyjnym, pisarze i pisarki wydają się zwolnieni z poszukiwań literackich i faktograficznych.
W najsłynniejszej i najczęściej też krytykowanej powieści australijskiej pisarki Heather Morris Tatuażysta z Auschwitz czytelnicy poznają fabularyzowane losy więźnia Auschwitz, słowackiego Żyda Lalego Sokołowa, który w obozie spotyka swą przyszłą żonę Gitę Furman. On tatuuje więźniów, ona pracuje na kanadzie, gdzie składuje się odebrane im rzeczy. Dwójkę bohaterów różni przynależność kastowa – jako „funkcyjny” Lale może zdobyć rzeczy dla Gity nieosiągalne, jak leki czy czekolada. W finale miłość triumfuje, a bohaterowie książki wtapiają się „w tłum na ulicy” i znikają „wśród innych młodych par w mieście zniszczonym przez wojnę”. O ostrożności autorki świadczy fakt, że książkę kończy epilogiem, postscriptum, rozdziałem „dodatkowe informacje” i posłowiem.
Książka, choć będąca fikcją „opartą na faktach”, poddana została weryfikacji. Wanda Witek-Malicka z Centrum Badań Muzeum Auschwitz po dokładnej analizie stwierdziła, że „zawiera bardzo liczne błędy i informacje niezgodne z faktami, a także nadinterpretacje, przeinaczenia i niedopowiedzenia”. Badaczka zauważa, że obraz obozu został „odrealniony i spoetyzowany”. Podsumowując obszerny wykład pokazujący, jak wiele z wydarzeń, które znalazły się w książce, nie mogło mieć w rzeczywistości miejsca, Witek-Malicka dochodzi do niezbyt jednak oryginalnego wniosku. Wspominając, że początkowo książka Morris miała być scenariuszem filmowym, pisze: „Finalnie stał się on powieścią, co sama autorka podkreśla, i tak książkę tę należy traktować”. Czyli jak? Nikt przecież nie sugerował, że Tatuażysta… jest podręcznikiem historii. Sprawie Tatuażysty… przyjrzał się również Konkret24, prowadzony przez TVN portal poświęcony walce z „fake newsami”, który przypomniał o książkach udających prawdziwe wspomnienia z Holokaustu, w tym najsłynniejszych Binjamina Wilkomirskiego, autora Bruchstücke. Aus einer Kindheit 1939–1948, nigdy niewydanej w Polsce pseudoautobiografii udającej „prawdziwe” wspomnienia z czasów Zagłady. Czy książka Morris jest fałszerstwem? Odwołując się do Wilkomirskiego, Israel Gutman, dyrektor instytutu Yad Vashem, powiedział: „Nie jest on fałszerzem. Jest kimś, kto żyje tą historią głęboko w swej duszy”. Czy Morris żyje historią Gity i Lalego? A może „wyczuła” trend?