fbpx
Ilustracja: Maria Regucka
Grzegorz Bogdał styczeń 2023

Przeprawa

Poszliśmy zobaczyć, jak znika most. Nawpadało mi śniegu za cholewki i najpierw skostniały stopy, potem od tego ziąbu rozbolały piszczele, a teraz co parę kroków, gdy drzemy pod górę, kapie z nosa. Nikt nie spodziewał się zimy. Cały październik w podkoszulkach, a zaraz po Święcie Zmarłych sypnęło.

Artykuł z numeru

Filozofowie Doliny Krzemowej i przyszłość ludzkości

Czytaj także

Angelika Kuźniak

Romski pałac

Anna Mateja

Jeden na jeden

Placeholder

Grzegorz Bogdał

Złoty trójkąt

– Wal w ten śnieg – mówię, gdy gubimy drogę.

Myśli, że go podpuszczam, więc idę przodem.

Szczyt, wskakuję na pniaczek, dla Sebcia brakuje miejsca, ale wystarczyłoby słowo. Proponuję zresztą, ja to wymyśliłem, on wcale nie jest ciekaw. W tamtym życiu musiałem być kotem. Dajcie mi dobrze nagrzany piec, a zapomnicie, że tu jestem. Może dwa życia wstecz, bo w poprzednim to chyba jednak krową albo kozą, z powodu tej trawy. Dajcie mi nieskoszone pole, łąkę, cztery litry wachy, usiądźcie i podziwiajcie.

Ani trochę go nie interesuje to znikanie. Byłbym uwierzył, gdyby się skubaniec tak nie zarzekał.

– Jak to nie? Stąd będziesz miał dobre zdjęcia.

Gruba puchówka, kaptur z misiem, wysokie buty, rękawice, a wierci się i przytupuje. Co ja mam powiedzieć: bez rękawic, w przyciasnej kurtałce. Nie da się jej zapiąć do końca przez ten sweter z wysokim kołnierzem i szalik. Cieplej w szyję, ale ciśnie grdykę, ślina ledwo przechodzi. Wzium, zamek w dół. Kot, po kocie koza albo na odwrót. A teraz tkwię na pniaczku, dłonie w rękawach, rękawy w kieszeniach i staram się nie roztelepać, bo jeszcze zejdzie lawina. W tym życiu robię za pomnik zmarzlaka. Nie wiem, kim będę w następnym, lecz na pewno, kurde, skombinuję porządną kurtkę.

Ręce przy sobie, dzisiaj obsługuje Sebcio. Obskakuje mnie i wyciąga z kieszeni co trzeba. W lewej nad kolanem mam flaszkę, w prawej kieliszki. Niepotrzebnie dwa, skoro przepijać i tak będziemy z jednej butelki. Ale się okazuje, że nici z popitki, bo Sebcio zgubił po drodze, pewnie leży gdzieś w śniegu. To jednak nie jest porządna kurtka, za płytkie kieszenie. Chce iść szukać, przytrzymuję go za kaptur. A w sklepie się wahaliśmy i prawie wzięliśmy orzechówkę zamiast czystej. Pierwszy jakoś wejdzie, dalej się zobaczy.

Najpierw mieli go wysadzać do filmu wojennego, bo na co komu stuletni, dawno nieużywany most kolejowy, który donikąd nie prowadzi. Byłem za, całemu miastu przydałaby się rozpierducha. Ludzie jednak protestowali i wtedy znalazł się taki magik, co zaproponował, że zniknie. Wtenczas każdy, tłumaczył, kto sobie tego nie umie wyobrazić, zobaczy, jak to jest, kiedy mostu nie ma. Zapowiedział to w filmiku: „Pszilece do wasiego raju i znikne most”. Luca Devi zna się na rzeczy. Dawno temu poradził sobie z Koloseum, wielką sekwoją i obozowiskiem bezdomnych. A potem sam, bez zapowiedzi, przepadł na dwadzieścia lat. To jego pierwszy numer po powrocie, gdziekolwiek się podziewał.

W sierpniu czytałem Sebastianowi o tym z telefonu, ale nie słuchał. Ktoś go sklepał po ryju, kiedy do mnie szedł. Zimna puszka piwa nie pomogła, spuchł pod okiem. Trzymał ją i trzymał.

– Otwórz – namawiałem. To było jego ulubione. – Będziesz pierwszy na świecie, który se odmroził łapę w środku lata.

Wieczorem wskoczyłem za nim do busa, nie chciałem, żeby wracał sam. Coś się zepsuło. Drzwi harmonijkowe otwierały się podczas jazdy, do środka wpadały gorące podmuchy, a kierowca gubił z oczu drogę. Od staruszki po drugiej stronie zajeżdżało octem jabłkowym. Nosiła rozklapane adidasy i koszulkę z nadrukiem: myśliwiec wznosił się do nieba, chociaż śmigło było nieruchome. Przysiadła bokiem, ściskała nogami bańkę na mleko, jakby tam chlupała brudna bomba domowej roboty, z gnoju i siary, naszpikowana odłamkami kurzych kości, którą babka zdetonuje na wirażu przy kapliczce, bo się jej sprzykrzyły cztery pory roku.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się