fbpx
Roberto Calasso, fot. Magnum/Forum
Roberto Calasso styczeń 2023

Dla moich dzieci

U dziadków przeczytałem „Wichrowe wzgórza”. Tamta noc nie miała końca. Chciałem za wszelką cenę czytać dalej. Aż dotąd nie wiedziałem dokładnie, czym jest namiętność – i tamtej nocy się dowiedziałem.

Artykuł z numeru

Filozofowie Doliny Krzemowej i przyszłość ludzkości

Czytaj także

Stefan Klemczak

O czym milczą bogowie

Pierre Hadot

Zachwycenia

Piotr Sawczyński

Agamben. Autoportret filozofa

To była ciepła noc z  końca wiosny. Siedzieliśmy przy kamiennym stole pod pergolą. Niedaleko Jeziora Garda. Czytałem wówczas wspomnienia z dzieciństwa Fłorienskiego Dla moich dzieci. Niektóre epizody, szczegóły z jego najwcześniejszych lat spędzonych na zakaukaskich stepach, zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Dwudziestoletnia Josephine i jedenastolatek Tancredi słuchali rozbawieni, lecz widać było również, że chcą po prostu sprawić mi przyjemność. To zbyt odległe historie, pomyślałem. Potem zaczęli się dopytywać, co zapamiętałem z moich najwcześniejszych lat. Wspomniałem o jakimś zdarzeniu i od razu zdałem sobie sprawę, że brzmi to równie odlegle jak opowieść rosyjskiego autora. Jak bardzo różnił się w gruncie rzeczy zakaukaski step pod koniec XIX w. od Florencji w czasie wojny? Niewiele. Wszystko to należało do epoki, która była niejasna i mglista, jeśli choć trochę tylko poprzedzała ich przyjście na świat.

*

Po tej pierwszej próbie, od razu zarzuconej, myśl, by pisać o sobie samym, nie zaprzątała mojej głowy przez niemal 70 lat aż do dzisiaj. Pisanie miało się dla mnie zawsze łączyć z eksploracją czegoś odległego, również języka, i wydawało mi się to sprawą znacznie pilniejszą niż zajmowanie się czymkolwiek z własnego otoczenia, podobnie zresztą jak mną samym. Jedyny Włoch, Tiepolo, o którym napisałem książkę, pojawił się późno i był malarzem, nie zaś mistrzem języka włoskiego. To, co najbliższe, potrzebuje krętej drogi, by się nam objawić.

Czytając Dla moich dzieci Fłorienskiego, książkę niekiedy wspaniałą i wzruszającą, przyszło mi do głowy, że muszę za wszelką cenę unikać jednego: opowieści linearnej. Pamięć składa się przeważnie z dziur niczym teren pełen kraterów nieczynnych już wulkanów.

Jakakolwiek próba odtworzenia drogi podobnej do tej wytyczonej na mapie jest daremna i  ma skłonność do fałszowania wszystkiego, co stopniowo staje się jej częścią.

*

Melisenda [matka autora  – przyp. tłum.] powiadała: „Kiedy byliśmy u Petrich”. On, Petri, był przedstawicielem firmy Pirelli we Florencji. Przy pieniądzach, faszysta, Włoch, jakich wielu. Córka, która musiała mieć całkiem inne poglądy, była w  szkole podstawowej nauczycielką mojego brata Gina Pietra. Wielkoduszna, wręcz zuchwała, zaproponowała nam schronienie na strychu w czasie, kiedy mój ojciec się ukrywał i istniała obawa, że zabiorą kogoś z rodziny jako zakładnika. O tym strychu zachowałem fizyczne wspomnienie. Spałem na materacu koło okna i usiłowałem wdrapywać się na parapet, by wyglądać na zewnątrz. Czy widziałem, jak strzelają z obu rogów via Cavour? Nie jestem tego pewny, lecz obraz w mojej głowie pozostaje wyraźny. Pierwszy obraz doskonale filmowy. Nie pamiętam natomiast, może dlatego, że wielokrotnie mi o tym opowiadano, by pocisk rozbił szybę w oknie i przeleciał tuż obok, kiedy leżałem na materacu. Zabrakło kilku centymetrów i by mnie zabił. To był czysty przypadek, słyszałem, kiedy opowiadano mi o tym zdarzeniu. Tamtego dnia przypadek okazał się dla mnie łaskawy. Czasami wyprowadzano mnie na zewnątrz. Miałem mówić, że nazywam się Roberto Facchini, tak jak moja ukochana niania.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się