fbpx
Pierre Hadot, fot. East News
Pierre Hadot grudzień 2020

Zachwycenia

Książki, które na mnie oddziałały, wyrażały to, co odczuwałem sam w sposób mglisty, wypowiadały lepiej ode mnie to, co sam chciałbym powiedzieć.

Artykuł z numeru

Szczęście – to skomplikowane

Czytaj także

Pierre Hadot

Mędrzec i świat

„Jako filozofować znaczy uczyć się umierać” (tłum. T. Boy-Żeleński). Gdy w roku 1936, mając lat 14, czytałem Próby Montaigne’a, natrafiłem na rozdział pod takim tytułem, który stał się dla mnie objawieniem. Od tego czasu symbolizuje on dla mnie jednocześnie Próby Montaigne’a, jak i moje życiowe „próby”, i filozofię starożytną, i filozofię jako taką.

Pojąłem wówczas, że filozofia to nie żadna teoretyczna ani abstrakcyjna konstrukcja, lecz ćwiczenie, terminowanie, nauka, nie tylko umierania, ale także życia podług pewnego sposobu, życia świadomego i przytomnego.

I że jedynym sensem dyskursu filozoficznego jest doprowadzenie do tego, by tak żyć, wreszcie – że ten gatunek filozofii był filozofią taką, jaką pojmowała i przeżywała starożytność, skoro w rozdziale Prób, o którym mowa, Montaigne opierał się na Platonie, epikurejczykach i stoikach.

Później wielokrotnie czytałem Próby i zawsze wracam do nich jak do domu, gdzie czuję się u siebie, gdzie odnajduję równowagę i pogodę ducha, gdzie za każdym razem natrafiam na rzeczy nieoczekiwane i nieznane. Skądinąd, czytając Próby, spotykamy się nie z książką, lecz z człowiekiem, czyli zagadką fascynującą i niemal niewytłumaczalną, z człowiekiem, który opowiada o sobie w sposób bezpośredni, bez samozadowolenia ani odrazy, który akceptuje siebie takiego, jaki jest, usiłując w łagodny sposób osiągnąć pogodę ducha, to Gelassenheit, jak powiedzieliby Niemcy, które nie jest niczym innym jak tylko mądrością. Już samo słowo „próba” dobrze wyraża te usiłowania, te ćwiczenia, te doświadczenia, które określają wysiłki podejmowane przez człowieka nazwiskiem Montaigne. W tym poszukiwaniu mądrości zestawia on bez zażenowania pozornie sprzeczne podejścia różnych starożytnych szkół: szkoły sokratejskiej, epikurejskiej, stoickiej, cynickiej, sceptycznej, które skądinąd, pomimo wszelkich rozbieżności, stawiały przed wysiłkami filozofii ten sam cel: dążenie do pogody ducha. Montaigne nauczył mnie tego, że ludzka rzeczywistość jest tak złożona, iż można ją przeżywać, jedynie wykorzystując, jednocześnie lub po kolei, bardzo różne nastawienia: napięcie i odprężenie, zaangażowanie i dystans, entuzjazm i rezerwę, pewność i krytykę, pasję i obojętność. Montaigne to brewiarz starożytnej filozofii, podręcznik sztuki życia: „Najwyższa to doskonałość i jakoby boska umieć szczerze zażywać swego istnienia”.

Montaigne nauczył mnie też wartości sokratejskiej prostoty, której „sekretne światło” przyświeca jedynie tym, co mają „jasny i dobrze przetarty wzrok”. Sokrates mówi tak, by zrozumieli go wszyscy, czy raczej nie mówi, lecz żyje i sprawia, że odkrywamy, iż każdy z nas ma, tak jak on, środki do tego, by osiągnąć mądrość: „Jesteśmy, ogółem biorąc, bogatsi, niż sami myślimy (…). Zbierzcie się w sobie; wraz znajdziecie argumenty natury przeciw śmierci, prawdziwsze i sposobniejsze, aby wam służyć”. W oczach Montaigne’a ludzie prości wykazują często w obliczu śmierci odwagę większą niż filozofowie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się