fbpx
Ilustracja: Jakub Ferenc
Ilustracja: Jakub Ferenc
Wojciech Chamier-Gliszczyński listopad 2022

Potwór w szafie

– To ty jesteś tym chłopakiem, który przeżył? – spytała raz pewna starsza dziewczyna, której wcześniej nie znał, bo była nowa w szkole. – Za dużo powiedziane – odparł Szafa.

Artykuł z numeru

Odczarowanie Jezusa

Czytaj także

Marcin Oskar Czarnik

Marcin Oskar Czarnik, „Misterium”

1. Był jedynym chłopakiem w klasie maturalnej Liceum św. Jana de la Salle. Nie dlatego, że wybrał klasę o jakimś szczególnym profilu, popularnym głównie wśród dziewcząt, ani nie ze względu na jakiś banalny zbieg okoliczności, który uczynił zeń kogoś w rodzaju „rodzynka” lub jeszcze inaczej pieszczotliwie nazywanego chłopca wśród piętnastu uczennic tej klasy. Nie. Okoliczności, o których będzie mowa, nie można z pewnością nazwać zwyczajnymi. Zdarzyło się bowiem, że tuż przed wakacjami, podczas wagarów w trakcie porannej lekcji wychowania fizycznego, zginęli wszyscy chłopcy z jego klasy. Poza nim. Pewnego czerwcowego poranka morska toń pochłonęła dziewięciu chłopaków. Wszyscy z dobrych rodzin, na co dzień uśmiechnięci, z perspektywami na życie wypełnione sukcesami w niezliczonych dziedzinach – Szafa czasem rozmyślał o przyszłości, która zamknęła się przed nimi tak nagle.

Kiedy siedział samotnie w porcie albo na łodzi, kiedy nie miał nic do roboty i tylko gapił się na fale, przypominał sobie dziwne zachowanie Lola w przeddzień wypadku, to, że ten unikał jego wzroku i nie chciał wybrać się po szkole do skateparku w centralnej części parku rozrywki, którego ogromne cielsko ciągnęło się wzdłuż brzegu martwego morza.

– Słuchaj, ziom, matka nie chce, żebym się z tobą zadawał, a tam mogłaby nas zobaczyć, to blisko mojego domu – tłumaczył Lolo.

Szafa zdawał sobie sprawę z tego, że od czasu kiedy jego ojciec wpadł na organizacji nielegalnych połowów, rodzice niektórych chłopaków odwrócili się od niego i trzymali z daleka, jednakże Lolo był jego przyjacielem, a matka Lola znała Szafę od dziecka. Wspomnienia nie dawały Szafie spokoju, zwłaszcza w momentach gdy zbywało mu na czasie, bo nie miał ani rodziny, ani pracy, ani zobowiązań, którymi musiałby się martwić. Nie licząc może jednego: raz w tygodniu wypływał łodzią ojca w morze, aby monitorować ptactwo za pieniądze wypłacane w związku z rezygnacją z połowów, zgodnie z programem dla rybaków wprowadzonym po katastrofie ostatniej dekady, jaką było zjawisko nazwane „wielkim wymieraniem mórz i oceanów”.

I tak Szafa stał się prawdziwym odludkiem, o ile nie był nim już wcześniej. Zapuścił długie włosy i paznokcie, które wyglądały jak orle szpony, i nikt go nie odwiedzał na przystani ani nie dzwonił. Owszem, Szafa chciał być szczęśliwy. W końcu przywdziać właściwy kostium, ten, który na niego pasuje. Gdy był małym chłopcem, lubił przebierać się w strój Ōgon Batto, sprezentowany mu przez ciotkę – może właśnie wtedy, i tylko wtedy, rzeczywiście był sobą? „Musisz znaleźć strój, który najbardziej ci odpowiada” – mówiła ciotka. No tak, ale trudno wychodzić dziś na świat w stroju japońskiego superbohatera z nadwagą.

„Zginęło dziesięciu uczniów” – tę nieścisłą informację powtarzano tuż po wypadku, ponieważ ludzie instynktownie dążyli do zaokrąglenia liczby ofiar; liczby, która zdawała się obejmować również Szafę. Zginęli „niemal wszyscy”. Potem, podczas zbiorowego pogrzebu, na który przyszła cała osada, czuł się, jak gdyby do grobu składano również jego prochy, a on na to sobie patrzył niczym upiór ignorowany przez żyjących. Tak było w istocie – miał wrażenie, że rozmiar tragedii przesłania wszystko, że nauczyciele, rodzice i pozostali uczniowie patrzą przez niego jak przez powietrze albo doskonale przeźroczystą rzeźbę w lodzie. Był prawie niewidzialny, a przecież bardzo duży – metr dziewięćdziesiąt wzrostu, sto kilo wagi.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się