fbpx
il. Tymoteusz Piotrowski
Olga Szmidt maj 2017

Na telewizyjnej kozetce

Pomysł na In Treatment wydaje się prosty, a jednocześnie szalenie wymagający – wobec twórców, aktorów, a przede wszystkim widzów. Składa się właściwie wyłącznie z sesji terapeutycznych kolejnych, powracających co tydzień, pacjentów. Jest to terapia w najbardziej klasycznym sensie.

Artykuł z numeru

W sieci uzależnień

W sieci uzależnień

Do doktora Paula Westona (w nagradzanej roli Gabriel Byrne) pacjenci przychodzą, opowiadają o swoim życiu i problemach, przekraczając granicę, która wydaje się niejednokrotnie podczas oglądania serialu zatarta czy wręcz sztucznie wykreowana. A jednak to jej istnienie napędza niejedną rozmowę. Od początku wiemy, że Paul jest rozczarowany swoją rolą, zmęczony pacjentami i brakiem autentyczności. Szybko okazuje się, że problemy pacjentów nie są jedynymi. Nie ma niespodzianki – Paul także nie jest od nich wolny.

Każdy pacjent ma przypisany dzień tygodnia i godzinę. Każdy odcinek trwa niespełna 30 minut i obejmuje całą sesję. W pierwszym sezonie mamy aż dziewięć tygodni, w kolejnych dwóch – siedem. To naprawdę wiele, zważywszy na radykalność pomysłu. Jedyne, co się dzieje, to rozmowy. To jedna z niewielu produkcji, w której sam dialog jest akcją, nie zaś jej uzupełnieniem. Sesje są faktycznie jedynym sposobem poznawania wszystkich postaci. Nie mamy tu wydarzeń z ich udziałem, niewielki wkład w tworzenie serialowego świata ma też zewnętrzna rzeczywistość. Nie ma nawet większego znaczenia, gdzie mieści się gabinet, który sprawia wrażenie utopijnej enklawy. To zarówno wada tego serialu, który zdaje się chwilami sztucznie oddzielać przestrzeń terapii od problemów współczesności, jak i jego zaleta. Dzięki temu zabiegowi mamy okazję stanąć oko w oko z terapią jako procesem aspirującym do uniwersalności.

Na tę strategię składa się także fakt, że In Treatment nie jest serialem oryginalnym, a „krajowych” wersji (w tym polskie Bez tajemnic) powstało kilkanaście. Dowodzi to nie tylko atrakcyjności formatu, ale przekonania twórców o podobieństwie ludzkich problemów w różnych kontekstach kulturowych. Trudno nie odnieść wrażenia, że skutkuje to nieco schematycznymi historiami. Są to jednak raczej wyjątki aniżeli reguła. In Treatment to serial śmiały i innowacyjny. Do dziś nie utracił tego statusu, mimo że od premiery dzieli nas prawie 10 lat. Współczesna amerykańska telewizja przyzwyczaiła nas, że sesje terapeutyczne stanowią mniej (Casual) lub bardziej (The Sopranos, Tell Me You Love Me) istotne części składowe seriali. Tu jednak twórcy poszli krok dalej i nie oglądali się za siebie.

Trudno powiedzieć, że każdy pacjent jest równie interesujący lub przekonujący. W pierwszym sezonie najmocniejszym punktem miała być skandaliczna relacja terapeuty i pacjentki. Paradoksalnie, to ona okazuje się najmniej zajmująca – przewidywalna, chwilami wręcz tandetna i pozbawiona napięcia. Najbardziej elektryzujące są inne sesje, również stawiające pod znakiem zapytania etykę terapeutów i granice, które ustanawiają. Gina (w tej roli znakomita Dianne Wiest) to była terapeutka / przełożona Paula. Jej tajemniczość, powściągliwość i nieco wymuszona serdeczność sprawiają, że nie tylko relacja obu postaci zyskuje toksyczny charakter. Właściwie do ostatniego odcinka z jej udziałem trudno przewidzieć, czy będziemy się wzruszać, podążać za osobistą historią Paula czy obawiać się o życie i zdrowie ich obojga.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się