Zamiast torować drogę odpowiedzi na kojące: „Kto zabił?”, narratorka Prochów w ustach konfrontuje nas z duchotą świata, w którym decyzja o samobójczym skoku z piątego piętra wydaje się chwilami zupełnie racjonalna.
„Rodzina musi być daleko, ale obecna – jak słońce” – czytamy w którymś momencie. Navarro wyciska to zdanie do cna: angażuje giętki język i warsztat ekonomiczny, by pokazać, dlaczego mama (imigrantka zarobkowa) bywała tak daleko od Diega i jego siostry (narratorki). Wtedy czujemy nawet cień sympatii do straumatyzowanej Meksykanki, której – w żadnym sensie – nie stać na bliskość z własnymi dziećmi. Nie trwa to jednak długo. Bo zaraz potem autorka zabiera czytelników w psychologiczną otchłań, odsłania szwy manipulacji matki – pokazuje, jak kłopotliwa dla narratorki bywa jej (nie)obecność.
To opowieść o samobójstwie, ale zupełnie nie w stylu Alberta Camusa. Nikt nie ma tu czasu ani ochoty na rozważania filozoficzne. Zamiast czystej abstrakcji dostajemy brudny strumień świadomości wypływający z meksykańskiego „Traumalandu”.
To opowieść o buncie, ale zupełnie nie w stylu beat. Choć fraza mknie tu szybciej niż u Jacka Kerouaca, a słowo „system” odmieniane jest przez wszystkie przypadki, to całość nie ma w sobie nic z romantycznego marzenia o wolności. Navarro bezlitośnie odbiera swoim bohaterom siłę i narzędzia do stawiania oporu, wplątując ich gniew w grę przyzwyczajenia, wstydu i wyuczonej bezsilności. Zamiast liczyć na cud (rewolucję?), zaczynamy więc szacować, czy narratorce starczy do pierwszego.
Brenda Navarro Prochy w ustach tłum. Agata Ostrowska, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2025, s. 200