fbpx
Mateusz Hohol, Łukasz Kwiatek październik 2015

Kulturowa natura moralności

Można wskazywać na różne biologiczne i kulturowe komponenty ludzkiej moralności, ale ostatecznie nie da się ich od siebie odseparować. Biologia wyposaża nas w społeczne i poznawcze mechanizmy, które dzięki kulturze integrujemy, a ich produkty przyswajamy i narzucamy innym.

Artykuł z numeru

Po feminizmie

Po feminizmie

Spór o podstawy moralności to stały motyw w historii ludzkiej myśli. Nic w tym dziwnego, gdyż moralność pojmowana jest najczęściej jako jeden z kluczowych składników określających ludzką naturę. Współcześni uczestnicy sporu nierzadko podpierają się autorytetem wielkich myślicieli, zapominając jednak, że filozofia jest najczęściej areną starcia przeciwstawnych poglądów i teorii. Często przypomina się więc Milla i Benthama, sugerując, że w moralności chodzi o maksymalizację szczęścia, czego dokonać można, tylko korzystając sprawnie z narzędzia, jakim jest rozum. Przywołuje się także Hume’owską metaforę rozumu jako niewolnika uczuć, podkreślając, że fundamentem moralności są emocje. We współczesnych dyskusjach, które toczą się nie tylko na gruncie filozofii, ale również psychologii, neuronauki i kognitywistyki, obecna jest jednak jeszcze inna postać – Karol Darwin. Odniesienie do ewolucji biologicznej, która polega na selekcji genetycznych mutacji drogą doboru naturalnego i płciowego, prowadzi do nieodzownego pytania o fundamenty: czy moralność jest raczej produktem natury (biologiczną adaptacją, jak powiedzą niektórzy ewolucjoniści) czy wręcz, odwrotnie, przeciwstawiania się jej, dzięki zdolności do tworzenia i przekazu kultury kolejnym pokoleniom?

Kulturowa fasada

wydawać by się mogło, że wśród biologów panowała i panuje nadal zgoda co do zakresu stosowalności wyjaśnień opartych na teorii ewolucji. Darwinizm jest bowiem paradygmatem całej współczesnej biologii – nie tylko dlatego że ewolucja jest faktem, a wyjaśniająca ten fakt teoria zyskała empiryczne potwierdzenie w licznych eksperymentach[1], ale również dlatego że unifikuje różne dyscypliny biologiczne, począwszy od mikrobiologii, przez neuronaukę, aż po ekologię. Czym innym jest sama teoria ewolucji, a czym innym jej filozoficzna interpretacja. Głosy pionierów ewolucjonizmu odnośnie do ważkich problemów natury ludzkiej podzielone są niemal od początku. Choć w najsłynniejszym dziele O powstawaniu gatunków, opublikowanym 1859 r., Karol Darwin pominął milczeniem ewolucyjny rodowód Homo sapiens, kilkanaście lat później poświęcił mu w całości nie mniej ważną pracę zatytułowaną O pochodzeniu człowieka (1871). Pokazał się w niej jako zwolennik ewolucyjnego podejścia do różnych aspektów ludzkiego fenotypu – nie tylko morfologii, ale także psychiki i predyspozycji do określonych zachowań. Sprzeciwił się temu Alfred Russell Wallace, uważany – także przez autora O powstawaniu gatunków – za współtwórcę teorii ewolucji. Choć początkowo przyrodnik ten był „darwinistą doskonałym, bardziej konsekwentnym w swym darwinizmie od samego Darwina”[2], stopniowo jego poglądy uległy zmianie, różnicując się przede wszystkim w kwestii ewolucji ludzkiego mózgu oraz psychiki. Darwin był przekonany, że ludzka psychika ma całkowicie naturalne podstawy, a ewolucja mózgu przebiegała dokładnie na tej samej zasadzie co rozwój każdego innego organu, natomiast zdeklarowany spirytualista Wallace twierdził, że psychika wykracza poza reżim metody naukowej, a mózg jest zbyt skomplikowany i plastyczny, by mógł być produktem procesów selekcji naturalnej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się