fbpx
fot. L’Osservatore Romano / AFP / East News
Maciej Biskup OP luty 2022

Kto jest moim bliźnim?

Gdzie jest Chrystus w dramacie kryzysu humanitarnego? Na granicy. Tam właśnie „rozbił namiot”. W chłodzie i głodzie. Wystawia się tam na zranienie. Jest także w tych, którzy decydując się na pomoc migrantom i uchodźcom, świadomie ograniczyli swoje poczucie bezpieczeństwa

Artykuł z numeru

Uchodźców w dom przyjąć

Czytaj także

z Pietro Bartolo rozmawia Ewelina Kaczmarczyk

W DNA Europy jest różnorodność

Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: A kto jest moim bliźnim?

(Łk 10, 25–29)

 

Jesienią odbywałem w milczeniu swoje doroczne rekolekcje. Przewodnikiem były słowa Jezusa z Kazania na Górze (Mt 5), a towarzyszem drogi na drodze mojego nawracania się (powrotu) była książka – jeden z najbardziej radykalnych komentarzy do Ewangelii – Naśladowanie pastora i męczennika Dietricha Bonhoeffera. I choć w tym czasie odciąłem się od wiadomości, moją wyobraźnię poruszały dramatyczne sceny z naszej polsko-białoruskiej granicy. Rekolekcyjne odejście na pustkowie (por. Mk 6, 31–32), w kontekście wybranego tematu rozważań, nie mogło mnie uwolnić od niepokoju płynącego ze świadomości, w jakim potrzasku znaleźli się uchodźcy i migranci. Smuciło mnie to, raniło. Nieporozumieniem byłby taki sposób odprawiania rekolekcji, jaki miałby mnie uwolnić od obrazów bólu i prowadzić na manowce nieodczuwania – bycie „zbyt nieczułego serca” (Łk 24, 25), co Jezus zarzucił uczniom idącym do Emaus. W rekolekcyjnym odosobnieniu nie chodzi przecież o to, by odciąć się od świata dla własnego komfortu.

Wyciszenie nie mogło mnie uwolnić od pytania, które towarzyszy mi od miesięcy: czy nie powinienem być właśnie tam, na granicy? Być umysłem i sercem, współodczuwając. To z pewnością. Ale czy nie pojechać tam na miejsce? Taką możliwość zaproponowano mi kilka miesięcy temu. Znalazłem parę bardzo przytomnych powodów, dla których nie pojechałem. Pytanie o granicę jednak nie przestało mnie niepokoić.

Postawione przez uczonego w Torze pytanie o to, kto jest jego bliźnim, stanowi realną pokusę usprawiedliwienia się. Pastor Dietrich Bonhoeffer pisze jednak, że to może być również próbą, której  – my, chrześcijanie – poddajemy Chrystusa: „»A  kto jest moim bliźnim?« (…) chodzi o pytanie mające wystawić na próbę. Kusiciel pewny jest już, jaki będzie wynik. Odpowiedź ma zawieść w ślepą uliczkę konfliktu moralnego. (…) Pytający zna w zasadzie odpowiedź na swoje pytanie, ale mimo to, zadając je, chce uchylić się od posłuszeństwa Bożemu przykazaniu. Można więc rzec jedynie jeszcze: Czyń, co wiesz, a żyć będziesz. (…) Cała historia o  miłosiernym Samarytaninie stanowi obronę przed tym pytaniem, a Jezus obala je jako pytanie szatańskie. Jest to bowiem pytanie bez końca, bez odpowiedzi. Jego źródłem są »wypaczone umysły ludzi wyzutych z prawdy«, którzy »chorują na dociekania i słowne utarczki«. (…) To pytania nadętych, »co to zawsze się uczą, a nigdy nie mogą dojść do poznania prawdy«, »okazujących pozór pobożności, ale wyrzekających się jej mocy« (2 Tm 3, 5 n). Są oni niezdolni do wiary, pytają w  ten sposób, bo »mają własne sumienie napiętnowane« (1 Tm 4, 2), bo nie chcą być posłuszni Bożemu Słowu. (…) Pytanie: »Kto jest moim bliźnim?« – jest ostatnią deską ratunku bądź wyrazem pewności siebie, za jego pomocą usprawiedliwia się nieposłuszeństwo. Odpowiedź brzmi: ty sam jesteś bliźnim. Idź i bądź posłuszny w uczynkach miłości. Bycie bliźnim nie jest cechą drugiego człowieka, lecz jego prawem do mnie. W  każdym momencie, w  każdej sytuacji wymaga ode mnie działania, posłuszeństwa. Nie ma już czasu na pytania o cechy innego człowieka. Muszę działać i być posłuszny, muszę być dla drugiego osobą najbliższą, bliźnim”[i].

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się