fbpx
Jerzy Prokopiuk – gnostyk, antropozof, wybitny tłumacz z języka niemieckiego (m.in. Junga, Freuda, Goethego, Schillera), autor wielu książek. Zmarł w 2021 r. fot. Marek Skorupski/Forum
Tomasz Stawiszyński kwiecień 2024

Czego szukałem w Klubie Gnosis

Ezoteryka żyje nadzieją na uzdrowienie ciała i ducha. Na odnalezienie więzi z czymkolwiek, co pozwoli uwierzyć, że cierpienie i chaos mają w gruncie rzeczy jakiś sens, tyle że na pierwszy rzut oka niewidoczny

Artykuł z numeru

Zodiakary, tarociary i gnostycy

Ze spotkań warszawskiego Klubu Gnosis – założonego w 1992 r. przez legendarnego polskiego tłumacza Jerzego Prokopiuka i jego przyjaciół skupionych wokół periodyku o tej samej nazwie – pamiętam głównie błyskające w półmroku pierścienie upstrzone zagadkową symboliką oraz udzielający się od razu nastrój dyskretnej niezwykłości. I jeszcze to zdanie, które do dzisiaj dźwięczy mi w głowie, wypowiedziane przez Prokopiuka 11 marca 2002 r. podczas dyskusji panelowej poświęconej Traktatowi teologicznemu Czesława Miłosza (taką przynajmniej datę podpowiada mi wciąż istniejące w zakamarkach sieci archiwum Klubu). Dyskusji, w której udział wzięli inni stali bywalcy klubowych wydarzeń, a także – nie będzie to żadna przesada, jeśli tak ich nazwę – jego towarzysko-intelektualne filary: Krzysztof Dorosz, Mieczysław Litwiński oraz Światosław Florian Nowicki.

Spóźniłem się wtedy i wprost z ciemnej, zimnej i zaśnieżonej, jak na polski marzec przystało, ul. Elektoralnej wbiegłem do przytulnej sali Mazowieckiego Centrum Kultury, w którym akurat wtedy Klub miał jedną ze swoich tymczasowych przystani. Tak się bowiem składało, że ze wszystkich warszawskich siedzib, po kolei – a trochę ich w historii tej inicjatywy było, m.in. w Muzeum Etnograficznym, w Le Madame, w jakimś dziwnym pomieszczeniu przy Marszałkowskiej, a potem jeszcze w Dziku przy Belwederskiej – klubowiczów prędzej czy później albo przeganiano, albo zamykano przyjazne im podwoje. Pod rozmaitymi administracyjno-logistycznymi pretekstami, z których żaden nawet przez chwilę nie był w klubowym gronie traktowany poważnie, bo przecież wszyscy rozumieli doskonale, że są to najzwyklejsze represje. Motywowane, a jakże, światopoglądowo. Wiadomo, w opresyjnym katolickim państwie nie może być miejsca na herezje – powtarzano, popatrując na siebie i znacząco kiwając przy tym głowami. Nie bez pewnej dumy, bo ostatecznie taka skala prześladowań dowodziła wyłącznie wysokiej klasy prześladowanego. W każdym razie tamtego marcowego dnia, spóźniony, wbiegłem do sali przy Elektoralnej, zasiadłem obok jakiejś nobliwej miłośniczki wiedzy tajemnej i chyba właśnie wtedy usłyszałem to zdanie, które dotąd dźwięczy mi w głowie.

„Jak wiemy z wiedzy ezoterycznej, przez Ziemię przebiegają eteryczne pasy”.

Wiedza niedostępna dla tłumu

Zdanie to wypowiedziane zostało z tak absolutną pewnością, że nie powstydziłby się jej chyba nawet sam Kartezjusz, ten ojciec (niejedyny) nowoczesności, co i rusz obwiniany, także w Klubie Gnosis, o wszelkie możliwe jej wady i zaślepienia. Promotor obiektywizmu, dla którego, paradoksalnie, subiektywnie doświadczana klarowność i oczywistość były ważnymi kryteriami prawdy (o istnieniu już nawet nie wspominając).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się