Celowe niszczenie starego cmentarza to jedno, ale z tego, co wiem, niestety, można też takie miejsce na swoim terenie odkryć przez przypadek.
BI: Zgadza się, jedna z naszych znajomych, działająca zresztą bardzo aktywnie w tym obszarze, nabyła teren rekreacyjny, który okazał się właśnie starym cmentarzem. Dowiedziała się o tym dopiero po zakupie. Nie może tam zrobić żadnej inwestycji. Nawet mając dobrą wolę, można wpaść w taką pułapkę. Dlatego też chcemy zaproponować regulację prawną, żeby takie rzeczy nie zdarzały się już w XXI w. Żeby ten wieloletni proceder niszczenia śladów po dawnych mieszkańcach i niechlujstwa po prostu zatrzymać. Żeby dać oręż do walki ludziom, którzy starają się o zachowanie starych cmentarzy.
Gdy przeglądam artykuły na temat sposobów traktowania starych cmentarzy, porusza mnie to, że czytam w nich zwykle o dwóch postawach. Jedni przyznają, że dokładnie wiedzą, gdzie dany cmentarz był, ale są też ci, którzy pytają: „Jaki cmentarz?”. Trudno mi zrozumieć te skrajności.
BI: Mogę sobie wyobrazić, że młodzi, którzy napływają z innych terenów i osiedlają się, nie wiedzą nic o starych cmentarzach. To zrozumiałe, bo nie znają historii tych ziem. Natomiast mieszkańcy, którzy żyją na takich terenach od pokoleń albo którzy przyjechali na nie w latach powojennych, doskonale wiedzą, gdzie są stare cmentarze.
TZ: W tym przypadku mamy różne źródła niepamięci i celowego wyparcia. Wydzieliłbym tu trzy grupy: inne są powody niepamięci dla cmentarzy żydowskich, inne dla niemieckich lub ewangelickich i inne dla ukraińskich. Proszę tylko pamiętać, że to bardzo uproszczony podział.
Cmentarze żydowskie to bolesny temat. U podstaw niepamięci o nich leżą różne przyczyny. Antysemityzm. Poczucie obcości wypracowywane wśród Polaków-chrześcijan przez stulecia. Wyobrażenie, że społeczność żydowska to zupełnie inny świat – obcy, nie nasi. Bywa, że u źródeł niepamięci jest też poczucie zła wyrządzonego w stosunku do Żydów – denuncjacji czy nawet mordowania przez sąsiadów.
W przypadku grobów niemieckich działa inny mechanizm, bo poczucie krzywdy wyrządzonej przez najeźdźcę powodowało, że wszystko, co niemieckie, było wyklęte. Tymczasem na cmentarzach pozostawionych przez wysiedloną ludność leżą w dużej części osoby, które umarły jeszcze przed II wojną światową. Ludzie starsi, a więc nie esesmani, gestapowcy i wehrmachtowcy, tylko ci, którzy już byli w sile wieku, gdy Hitler dochodził do władzy. Są tam też pochówki wcześniejsze, np. z lat 20. i 30. XX w. Z jednej strony mamy niechęć, zrozumiałą, można powiedzieć, bo społeczeństwo polskie doznało olbrzymich krzywd od nazistów, ale z drugiej, często te odruchy zemsty, odwetu czy pogardy, kierowane były w stosunku do szczątków osób, które nie miały nic wspólnego z hitleryzmem.
Jest wreszcie trzeci obszar, czyli groby ukraińskie. Tu u źródeł wypierania pamięci stoją niekiedy krzywdy doznane przez polskich chrześcijan na Wołyniu i szerzej, tam gdzie działała UPA. Niechęć do pamiętania i troski wynika też z samego faktu usunięcia społeczności ukraińskiej w ramach akcji „Wisła”. Sądzono, że skoro państwo ich potępiło, to my, jako miejscowi, też mamy prawo ich z naszej świadomości usunąć.
BI: Za niepamięcią i celowym wyparciem może stać też podejście, że o „innym” nie należy pamiętać. Tak jakby śmierć nas nie zrównywała, jakby również po śmierci dzielono ludzi na „swoich” i „obcych”. Na tych, którym należy się szacunek, bo to są „nasi”, i na tych, którym szacunek się nie należy i o których nie musimy pamiętać. Podejście do „innego” za życia okazuje się trwałe również wobec tych, którzy już umarli.
O tym podejściu nasi–obcy pisała w reportażu Postanowienie Lidia Ostałowska. To był rok 1995. Teraz, ponad 25 lat później, wciąż rozmawiamy na ten temat. Czy są sposoby na to, żeby podziały związane z bolesnymi cmentarzami jakoś pokonać?
BI: Myślę, że pomagają w tym nasze działania. Kilka miesięcy temu przygotowaliśmy informator opisujący sposoby, na jakie ludzie różnych wyznań, a także ci, którzy nie wyznają żadnej religii, upamiętniają zmarłych i to, jakie mają tradycje związane z pochówkiem. Stworzyliśmy go, żeby pokazywać różnorodność. Uświadamiać, że to, co dla nas jest normą, nie musi stanowić jej dla kogoś innego. Niestety, z dewastacją starych cmentarzy mamy do czynienia zwłaszcza wtedy, gdy nasilają się antagonizmy narodowościowe. Nagle okazuje się, że aby dać wyraz swojemu „patriotyzmowi”, trzeba obalić czyjś pomnik lub zdewastować nagrobek. Dlatego mam wrażenie, że ta praca nigdy się nie skończy – praca na rzecz budowania mostów między ludźmi. Zarówno tymi, którzy żyją, jak i tymi nieżyjącymi.
TZ: Edukacja jest szczególnie ważna, bo przecież nie tylko ludzie kierujący się szowinizmami dokonywali zniszczeń.
Znam relację człowieka, który wspominał zdarzenie z dzieciństwa, gdy nad brzegiem rzeki, przy której był cmentarz żydowski, nastolatkowie zrzucali do wody macewy i traktowali to jak świetną zabawę. Ci młodzi ludzie nie kierowali się nacjonalistyczną niechęcią.
Po prostu nie otrzymali stosownej wiedzy, że należy szanować grób każdego człowieka, w tym także ludzi, którzy byli sąsiadami naszych rodziców, dziadków i pradziadków.
Ten wątek braku edukacji przypomniał mi doświadczenie moje i moich rówieśników. Pochodzę ze Słupska, gdzie również jest stara, zaniedbana część cmentarza. Ale była taka, już kiedy byliśmy mali, więc gdy trochę dorośliśmy, naturalne dla nas było to, że po prostu w mieście jest takie miejsce. Są całe pokolenia ludzi młodych, którzy są przyzwyczajeni do tego, że w Polsce część cmentarzy jest zaniedbana. Wydaje mi się, że potrzebujemy niezłego impulsu, żeby uświadomić sobie, że ten stan jest do zmiany.
TZ: Taką działalność prowadzi np. Sławomir Pastuszka, absolwent judaistyki na UJ, który zbiera środki i odnawia pomnik po pomniku na cmentarzu żydowskim w Pszczynie. Pan Pastuszka przekazuje lokalnej społeczności wiedzę na temat pochowanych tam mieszkańców. Wyjaśnia, że wśród nich byli czołowi obywatele miasta, niektórzy prowadzili szeroko zakrojoną działalność społeczną i patriotyczną. Poprzez odnawianie cmentarza można tłumaczyć, że ziemia, na której żyjemy, jej bogactwo, osiągnięcia – wiele z tego zawdzięczamy ludziom spoza naszej najbliższej społeczności. Tym, którzy zostali przez nas zapomniani i odsunięci.
Cieszę się z tych aktywności, ale martwi mnie też to, że dbanie o stare cmentarze w tej chwili zależy głównie od społeczników. Nie widzę tu dużego wsparcia władzy. Na barkach tych osób spoczywa bardzo duży ciężar odpowiedzialności.
BI: Dla mnie jako osoby, która jest przekonana, że silną demokrację mogą tworzyć tylko świadomi obywatele, zjawisko, o którym Pani mówi, jest pozytywne. Budzi nadzieję, że ten ruch wzmacnia się coraz bardziej. Gdyby takie działania były narzucane z góry, moglibyśmy mieć wątpliwości, czy zostaną zaakceptowane i czy się powiodą. Ale jeżeli inicjatywa zaczyna się od dołu, to teraz potrzebne jest tylko wsparcie prawne i regulacje zobowiązujące władze do pewnych działań oraz uniemożliwiające dewastację.
Skoro już jesteśmy przy regulacjach – jak to jest możliwe, że mamy prawo, które w teorii powinno chronić cmentarze, a w rzeczywistości można kupić sobie jeden z nich i zbudować na nim domek letniskowy?
TZ: To bardzo złożona sprawa. Obowiązujące prawo o cmentarzach jest archaiczne. Ma źródło w rozwiązaniach z okresu międzywojennego, główna ustawa uchwalona została w 1959 r. Można powiedzieć, że nie sprawdziły się one w przypadku cmentarzy opuszczonych i zaniedbanych. Pozwalały funkcjonować dobrze wyłącznie tym, na których nam zależało. Przez lata przyjęto szereg ustaw pozwalających na odbieranie im ich statusu, m.in. przez decyzje władz lokalnych. Coraz bardziej zacierała się tożsamość tych gruntów.
Część cmentarzy jest bardzo zapuszczona i nie jest jasne, czy to jeszcze jest cmentarz czy już nie. W sensie prawnym tak, bo nigdy nie zapadła decyzja o jego likwidacji, nigdy nie dokonano ekshumacji. Ale w praktyce cmentarz ten jest obecnie np. śmietnikiem, leżą na nim opony i inne odpady. Często jest i tak, że poprawnie skonstruowane przepisy po prostu nie są stosowane, bo w niektórych miejscowościach nie ma woli dbania o stare nekropolie. Dlatego tak ważna jest rola społeczników, którzy będą się upominać o porzucone, zapomniane cmentarze. Nowa regulacja ustawowa przygotowywana przez nasze środowisko ma być właśnie instrumentem dla takich ludzi gotowych wciągać w swoje działania kolejne kręgi społeczne, w tym i gotowych domagać się od władz rozwiązywania w tym obszarze konkretnych problemów. Jeśli dokonana zostanie ewidencja cmentarzy i będzie ona publiczna, dowiemy się, że w naszej gminie jest tyle i tyle cmentarzy, to społecznicy będą mogli zrobić z tej wiedzy użytek i domagać się od gminy, żeby je odpowiednio oznaczyła, a przynajmniej ogrodziła.
BI: Obecny stan wynika często ze zwykłego bałaganiarstwa lub niechlujstwa. Nawet cmentarze, które są wpisane do rejestru zabytków, bywają nieodnotowane w ewidencji gruntów, w planie zagospodarowania przestrzennego, i mogą figurować tam nie jako cmentarz, ale tereny zielone.
TZ: Jeżeli przepisy, nad którymi pracujemy, wejdą w życie, gmina będzie musiała podjąć wysiłek, dokonać analizy całego swojego terenu, zbadać dane archiwalne. Będzie musiała zapytać historyków i innych specjalistów, gdzie w okolicy były cmentarze żydowskie. Czy jest tu cmentarz ewangelicki lub staroobrzędowy? Jaki jest obszar tego cmentarza? Czy są tam szczątki ludzkie? Jak już poznamy teren, trzeba o niego zadbać. Przede wszystkim oznakować, żeby proces niszczenia nie postępował. I jak już w świadomości społecznej ten cmentarz zaistnieje, to można liczyć na to, że pojawią się jakieś odruchy serca. Że np. na cmentarzu żydowskim, na którym nie ma już nic, obok nowej tablicy z pleksi ktoś kiedyś położy kamień i upamiętni dawnych sąsiadów.
Upamiętnienie na moim rodzinnym cmentarzu to po prostu sprzątnięcie z nagrobka, postawienie znicza. Co mieszkańcy mogą zrobić dla swojego okolicznego, zaniedbanego cmentarza?
BI: Opisaliśmy to w jednej z naszych broszur. Społecznicy, którzy od lat zajmują się porządkowaniem starych cmentarzy i dbaniem o nie, radzą w niej, jak dokładnie postępować, bo działając bez przygotowania, można zaszkodzić cmentarzowi.
Pierwszym krokiem jest znalezienie takiego miejsca. Wiele z nich latem jest zupełnie niewidocznych.
Dlatego najlepiej szukać cmentarzy wtedy, kiedy nie ma jeszcze żadnych liści. Następnie należy zgłosić odpowiednim władzom fakt, że taki cmentarz znaleźliśmy i zamierzamy go porządkować. Być może będziemy musieli wziąć pod uwagę kwestie ochrony drzewostanu czy sposobu postępowania z cmentarzem wyznaniowym. W przypadku cmentarza żydowskiego należy zgłosić się do komisji rabinicznej, żeby zapoznać się z zasadami działania na takim cmentarzu oraz żeby uzyskać odpowiednią zgodę i przychylność związku wyznaniowego.
Zwykle potem społecznicy karczują krzaki, usuwają sterty śmieci i wywożą je, stawiają tabliczkę, zamieszczają informację o takim cmentarzu w Wikipedii i w mediach społecznościowych. Z bardziej skomplikowanych rzeczy można zająć się inwentaryzacją cmentarza, a nawet remontem starych, zabytkowych nagrobków.
Do takiej akcji można zaprosić społeczników, szkoły, harcerzy, parafian. To będzie jednocześnie przygotowanie wspólnoty lokalnej do uznania cmentarza za swój. Do poznania jego historii i ludzi, którzy na nim spoczywają. To bardzo ważne, żeby cmentarz włączyć w świadomość społeczną. Inaczej wciąż będzie obcym ciałem. Jeśli mieszkańcy potraktują go jako swój, będą dalej o niego dbać.
TZ: Na takim cmentarzu można uczyć historii i edukować obywatelsko. Tłumaczyć, co się stało z pochowanymi na nim mieszkańcami. Gdzie są ich potomkowie lub dlaczego nie ma ich wcale. Czemu do niedawna cmentarz był zaniedbany. To jest szkoła demokracji, poszanowania drugiego człowieka, dialogu. Czasami może to być też lekcja przeciwko autorytaryzmom i totalitaryzmom.
BI: Z cmentarza można się dowiedzieć mnóstwa rzeczy. Na przykład tego, że ludzie są różni. Że prawosławni i grekokatolicy w inny sposób i kiedy indziej obchodzą dzień Wszystkich Świętych, że Żydzi inaczej oddają cześć zmarłym, że buddyści podchodzą do śmierci jeszcze inaczej. To jest świetny temat na lekcję wychowawczą, na lekcję historii, języka polskiego.
TZ: I że są też wśród nas ludzie niewierzący. Albo wierzący poza związkami wyznaniowymi. Na cmentarzu wszystko jest w pigułce. Bo cmentarz jest tak naprawdę dalszym ciągiem życia.
To są ogromne korzyści, ale trzeba sobie je uświadomić, żeby następnym razem podjąć wysiłek i pod market poszukać innego miejsca, a cmentarz uratować.
BI: Tak, trzeba dostrzec te korzyści, zrozumieć, że one też są ważne, że nie tylko market skupia lokalną społeczność. Dużo może jej dać też cmentarz. Tylko trzeba to docenić i umiejętnie go włączyć do tożsamości lokalnej.
TZ: Jest jeszcze jedna myśl, która jest tu dla mnie ważna. Mówimy o tym, że Polska na skutek II wojny światowej straciła różnorodność, która charakteryzowała nasz kraj przez stulecia, że stała się homogeniczna. Ale trzeba pamiętać, że miliony dawnych mieszkańców Polski w całej tej różnorodności leżą w ziemi. Te miliony tutaj są. Z nami. I teraz chodzi o to, żebyśmy o nich pamiętali i godnie ich potraktowali. Empatia czy szacunek w stosunku do cmentarzy, do szczątków będą się potem kierowały ku innym sprawom. Ku ekologii, ku trosce o cudzoziemców, o osoby z niepełnosprawnościami. Zajmując się cmentarzami, tak naprawdę wywołujemy proces, który będzie miał skutki idące znacznie dalej.
Wywiad powstał w ramach projektu Przepis na dialog organizowanego przez Magazyn „Kontakt”. Więcej informacji na stronie facebook.com/przepisnadialog

Barbara Imiołczyk
Dyrektorka Centrum Projektów Społecznych w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, inicjatorka powołania grupy (Nie)zapomniane cmentarze
Tadeusz Jacek Zieliński
Dr hab. nauk prawnych, profesor tytularny teologii protestanckiej, radca prawny, prorektor ds. nauki i kształcenia Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie