fbpx
Anna Arno październik 2018

Cenniejsze niż złoto

Najdroższym obrazem świata jest obecnie Salvator Mundi Leonarda da Vinci. W listopadzie 2017 r. został zlicytowany za 450 mln dolarów. Zapewne ten rekord nie utrzyma się długo.

Artykuł z numeru

Uniwersytet to my!

Uniwersytet to my!

Osiągnął go jednak obraz, który 12 lat wcześniej został zakupiony na prowincjonalnej aukcji zaledwie za 10 tys. dolarów; pokryty grubymi warstwami werniksu, mocno przemalowany, wówczas został uznany za „ruinę”, zapewne wczesną, XVI-wieczną kopię mistrza. A jednak po gruntownej restauracji kryształowa kula, którą trzyma Jezus, zalśniła niezwykłym blaskiem. Znawca dzieła Leonarda prof. Martin Kemp potwierdza, że z obrazu emanuje niezwykła aura, jakiej nie potrafili odtworzyć nawet najzdolniejsi naśladowcy. Mimo wszystko relacja pomiędzy ceną dzieła sztuki a jego jakością – subtelną, nieraz trudną do uchwycenia – pozostaje nieproporcjonalna, a dla niewtajemniczonych często wprost oburzająca.

Aukcjoner i marszand Philip Hook opowiedział o losach pośredników w obrocie sztuką, od XVII w. do dzisiaj. Już sam tytuł jego pracy sugeruje rozkład akcentów: „szubrawcy” handlują najdoskonalszymi wytworami ludzkiego ducha i ręki. Przekładają na monetarne zyski to, co jest cenniejsze niż złoto. Dlatego też marszand wydaje się moralnie podejrzany, spekuluje bowiem i bogaci się na tym, co bezcenne. W swoich portretach najwybitniejszych marszandów Hook eksploatuje to napięcie. Wśród mistrzów w tej dziedzinie wyróżnia kilka charakterologicznych typów: chłodny intelektualista Kahnweiler stał się promotorem kubistów, zaś uwodzicielski Leo Castelli przyczynił się do sukcesu abstrakcyjnych ekspresjonistów i twórców pop-artu. Jak dowodzi Hook, mistrzowie w tym fachu łączą przeciwne żywioły: autentyczną namiętność dla sztuki i wyrafinowaną wrażliwość z talentami spekulanta i bezwzględnego gracza. Najważniejsza jest jednak osobowość: zdarzali się marszandzi wyniośli, którzy swoich nieprzyzwoicie bogatych i nieoświeconych klientów traktowali z nutą pogardy, jak łowną zwierzynę. Zwykle najbardziej imponujące transakcje były zawierane z wdziękiem i w wielkim stylu, z obopólną satysfakcją. Jak demonstruje Hook, repertuar sztuczek marszandów pozostaje niezmienny od stuleci. W XVIII w. Arthur Pond „przedstawiał się głównie jako malarz, który w takich czy innych okolicznościach wszedł w posiadanie kilku płócien starych mistrzów, zawiesił je potem na ścianach, ale gotów jest je odsprzedać”.

Także i dziś zdarzają się marszandzi, którzy swój asortyment eksponują w pomieszczeniach przypominających mieszczańskie salony. Zapraszają tam wybranych klientów, zaznaczając, że chodzi o prywatne zbiory, nieprzeznaczone na sprzedaż. Oczywiście taka gra trwa, dopóki ktoś nie zaproponuje odpowiednio wysokiej ceny. Dumni marszandzi lubią podkreślać, że mają w ofercie coś lepszego niż muzea; na potwierdzenie swoich słów prezentują reprodukcje. Ale najważniejszym, delikatnym zadaniem jest zdobycie zaufania klienta, stworzenie wyróżnionej, osobistej relacji. Wchodzą w rolę konesera-doradcy, ostrzegają przed pułapkami u konkurencji. Jak jednak pisze Hook, „przyjaciółmi Duveena”, sprytnego brytyjskiego marszanda dawnych mistrzów, „byli wszyscy jego klienci”. Duveen był również sprawnym psychologiem: amerykańskich magnatów namówił, by oddawali swoje kolekcje do muzeów. W ten sposób ratowali siebie i swoich spadkobierców od fiskusa i zapewniali sobie nieśmiertelność. Do dziś nazwiska Frick, Mellon i Bache są wygrawerowane na ścianach największych muzeów w Nowym Jorku i Waszyngtonie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się