fbpx
Elke Wetzig (Elya), CC BY-SA 3.0 via Wikimedia Commons
z Mykołą Riabczukiem rozmawia Tomasz Horbowski, Piotr Kosiewski Luty 2014

Majdan Ukraińcom się wydarzył

Okazało się, że Ukraina stale i zapewne w sposób nieunikniony dryfuje na Zachód. Nie można już tego zatrzymać. Nie chodzi tylko o „miękką siłę” Unii, która jest miejscem atrakcyjniejszym do życia, lecz o wartości.

Artykuł z numeru

Władza w Kościele

Władza w Kościele

Co kijowski Majdan powiedział nam o Ukrainie?

Przede wszystkim udowodnił, że ukraińskie społeczeństwo nie jest pogrążone w apatii. To bardzo ważne. Od czasów pomarańczowej rewolucji w 2004 r. w społeczeństwie rosły frustracja i rozczarowanie zarówno polityką, jak i samymi politykami. Na tyle duże, że na znak protestu przestano chodzić na wybory. W 2010 r. Wiktor Janukowycz został prezydentem, bo ludzie nie poszli głosować. Julia Tymoszenko dostała w tych wyborach o dwa mln głosów mniej niż Wiktor Juszczenko w 2005 r. A na Janukowycza zagłosowało w sumie o jakieś 400 tys. mniej osób. Zaczęto więc mówić, że ukraińskie społeczeństwo popada w apatię. I nagle okazało się, że jest ono żywe, chce zabierać głos. Dotyczy to przede wszystkim młodego pokolenia. To ono rozpoczęło tę rewolucję.

Ważną rolę w tych protestach odegrała także władza. Swoim aroganckim, a później brutalnym zachowaniem sprowokowała sprzeciw. Rosło społeczne rozczarowanie, władza dławiła biznes i tłumiła rozwój. Ludzie po prostu mieli dość.

I wyszli na ulice. To bunt obywatelski?

Tak! Ten Majdan zaczął się od dołu. Ludzie, którzy przez ostatnie lata na całej Ukrainie protestowali w jakichś drobnych lokalnych sprawach, teraz zupełnie nieoczekiwanie zebrali się, wyszli na ulice i powiedzieli: „dość!”.

Było to wołanie o Europę, bunt przeciwko decyzji o niepodpisywaniu umowy stowarzyszeniowej z Unią. Ale czy był to tylko pretekst?

Umowa stowarzyszeniowa stała się dla Ukrainy symbolem. Dawała nadzieję – ostatnią, że uda się zmusić rząd Wiktora Janukowycza do konstruktywnych działań. Nikt nie wierzył, że rządzący przestaną nagle kraść i nie będą już kłamać. Jednak wydawało się, że będą to robili mniej ostentacyjnie. Podpisanie umowy stowarzyszeniowej miało stanowić dowód, że coś na Ukrainie się zmienia.

Z punktu widzenia zwykłego Ukraińca umowa była prostym komunikatem: ukraiński rząd zobowiązuje się, że nie będzie już tak bezczelnie oszukiwać. Unia Europejska zaś ma dopilnować tego przyrzeczenia i wspierać ukraińskie społeczeństwo w bacznym przyglądaniu się władzy. Umowa miała dać także nadzieję na pokojową zmianę rządu w przyszłości. Nagle tego wszystkiego nas pozbawiono, więc ludzie się zbuntowali. Nie było innego wyjścia.

Okazało się, że Ukraina stale i zapewne w sposób nieunikniony dryfuje na Zachód. Nie można już tego zatrzymać. Nie chodzi tylko o „miękką siłę” Unii, która jest miejscem atrakcyjniejszym do życia, lecz o wartości.

Naprawdę nie uda się zatrzymać tego procesu?

Nie, decydujące znaczenie ma demografia. Istnieje ogromna korelacja między młodym wiekiem a orientacją proeuropejską. Nawet gdyby Janukowycz się uparł, a z nim cała elita polityczna, to i tak za 5 czy 10 lat można się spodziewać ponownego wybuchu niezadowolenia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się