fbpx
z Agatą Bielik-Robson rozmawia Adam Puchejda kwiecień 2011

Koniec polskiej cywilizacji

Polska tożsamość okazuje się histeryczna i absolutnie słaba, w związku z tym niezdolna unieść nawet najmniejszej krytyki. Najmniejszej. To jest tragedia. Tak zwany obóz patriotyczny to w tej chwili obóz ludzi, którzy uważają, że ktokolwiek wypowiada jakkolwiek krytyczne sądy na temat Polski i Polaków, po prostu jest zdrajcą. W ogóle nie ma tutaj miejsca na coś takiego jak lojalna krytyka albo krytyka, której celem jest poprawa języka tożsamości i jego artykulacji. To jest absolutny podział.

Artykuł z numeru

Zmierzch religii smoleńskiej?

Adam Puchejda: Czy była Pani zaskoczona tym wszystkim, co wydarzyło się po katastrofie smoleńskiej w Polsce? Mam na myśli formę przeżywania żałoby narodowej i to wszystko, co mogliśmy obserwować później na scenie politycznej?

Agata Bielik-Robson: Nie. Byłam zaskoczona właściwie tylko jedną rzeczą. Kiedy tylko to się wydarzyło, moja pierwsza reakcja była taka, że oto wracamy do układu domyślnego, który dużej części społeczeństwa jest bardzo na rękę, czyli do histerycznej martyrologii. I że zostanie ona natychmiast instrumentalnie wykorzystana politycznie przez jedną stronę i jedyna rzecz, która mnie zdumiała, to opór mediów przed zrozumieniem tej perspektywy. Mam na myśli narzucanie nam wszystkim przez bardzo długi czas stanu wymuszonej jedności. Tak jakby to miało być święto jedności, którym oczywiście nie było. To była absolutna medialna hipokryzja. Od samego początku to było święto nacechowane podziałem i agresją. I to się ujawniło w zasadzie od razu, od pierwszego dnia.

 

A.P.: Nie zgadza się Pani z twierdzeniem, że tak naprawdę to demokratyczny lud opłakiwał prezydenta republiki i oddawał mu cześć?

A.B.-R.: Nie. Moim zdaniem to był element medialnej piany. Oglądałam wtedy TVN, ale szybko przestałam, w miarę jak narastał we mnie poziom irytacji wobec retoryki wymuszonej jedności i zgodnej żałoby. Podczas gdy ewidentnie nie to się działo. To w niczym nie przypominało żałobnych rytuałów po śmierci papieża, bo często się pojawiała taka analogia mająca niby pokazać, że polskie społeczeństwo jest zdolne do wspaniałych, jednoczących rytuałów funeralnych. A mnie się wydawało, że trudno było o większy kontrast, że tak jak rzeczywiście żałoba po papieżu miała charakter oczyszczający i jednoczący – pamiętam jaki smutek ogarnął wszystkich, nawet radykalnych, walczących ateistów – to tym razem miałam poczucie, że żaden jednoczący rytuał nie zachodzi, wręcz przeciwnie, że to wszystko jest nacechowane strasznie silnym podziałem, agresją, projekcją winy, poszukiwaniem kozła ofiarnego i że ta agresja musi się po prostu na kimś skupić i na kogoś przelać. Ktoś musi być winny tej straszliwej katastrofie i oczywiście nie będzie to osoba, o której żeśmy na samym początku wszyscy myśleli.

 

A.P: I nie była Pani zaskoczona też tym, że znowu z taką siłą zetknęliśmy się z językiem narodowo-romantycznym? Widać go było na ulicach, w telewizji, symbolice, śpiewach. 

A.B.-R.: To mnie nie zaskoczyło, bo ten syndrom narodowo-romantyczny to zarazem syndrom obronny polskości, która się bardzo poważnie zatraciła w ostatnich latach i kompletnie nie wie, co robić w nowoczesnym świecie. Utraciła poczucie własnej tożsamości, stąd też i ten układ domyślny zagrożonej polskości, o jakim mówiłam; kiedy rzeczywiście coś złego dzieje się z definicją Polaka, to ten język po prostu zaczyna mówić przez niego automatycznie, jak zacięta płyta, tak jakby nie było tam żadnego człowieka. Ten język po prostu mówi się sam. I żałoba po katastrofie smoleńskiej była fantastyczną okazja, żeby ten język wydobył się po raz kolejny na powierzchnię.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się