fbpx
Ilustracja: Ewelina Karpowiak fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Ilustracja: Ewelina Karpowiak fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Jerzy Jarniewicz kwiecień 2023

Widmo dojrzałości

Choć „Buszujący w zbożu” ma niezwykłą siłę przyciągania, nie jest powieścią niewinną. Dość późno to zauważyłem: mrok, który ogarnął ulice i mieszkańców Nowego Jorku, wniknął też w duszę głównego bohatera.

Artykuł z numeru

Psychodeliki. Nadzieja dla duszy i umysłu?

Czytaj także

Jerzy Jarniewicz

Ropucha w ogródku Kandyda

Dobrze pamiętam tę chwilę, kiedy, jako nieopierzony student, zajrzałem po raz pierwszy do tej niepozornej powieści, którą dała mi do przeczytania – z komentarzem „koniecznie!” – starsza i mądrzejsza koleżanka. Zajrzałem, przeczytałem pierwsze zdanie i już mnie nie było. Opowieść, którą czytałem po angielsku, wchłonęła mnie bez reszty tym jednym zdaniem, ostrym i dynamicznym, a do tego skierowanym wprost do mnie, bo angielskie „you”, nie bez podstaw, odczytałem jako drugą osobę liczby pojedynczej. A więc mówi się tu do mnie, do mnie się tu zwraca. I to jak! Zdanie zacytuję w przekładzie Magdaleny Słysz, wprowadzając widzianą tam wtedy przeze mnie pojedynczość: „Jeśli rzeczywiście interesuje cię ta historia, najpierw chcesz pewnie usłyszeć, gdzie się urodziłem, jak spędziłem zasrane dzieciństwo, czym zajmowali się moi rodzice, zanim sobie mnie zafundowali, i wszystkie te bzdety jak z Dawida Copperfielda, ale – uprzedzam z góry – nie mam zamiaru się w to wdawać”. Tu ktoś do mnie mówi, nie pisze. Albo pisze, jakby mówił. Jednym zdaniem rozmontowuje świętą tradycję powieści rozwojowej w nonszalanckim geście, który jest wyrazem nie tyle znużenia literaturą, ile zniecierpliwienia czymś, co stało się już martwą konwencją. Zachwyciło mnie to odrzucenie obcej formy na rzecz bezpośredniości i świeżości, przy czym nikomu niczego nienarzucające: komu taka narracja nie w smak, może tu nie wchodzić – powieść zaczyna się bowiem od zdania warunkowego: słuchaj, jeśli chcesz. No i – wisienka na torcie – „bzdety jak z Dawida Copperfielda”. Choć cenię Dickensa, ta chojracka bezkompromisowość, z jaką narrator kasuje geniusza literatury, jednego z najpopularniejszych pisarzy wszech czasów, natychmiast uwiarygodniła mi jego narrację. Mylił się? Tym lepiej dla niego.

Ile opowieści ma równie spektakularne wejście? Czytając Buszującego w zbożu, czułem, że to bliska mi opowieść nie tyle o buncie, ile o odrzuceniu świata, który przyprawia o niesmak swoją obłudą, tępotą, bylejakością. Historia z gruntu tragiczna, bo skazana na przegraną. To, co poddaje krytyce, jest bowiem niczym innym jak tzw. dojrzałością, stanem lub etapem życia, w którym kompromis dominuje nad idealizmem, interes nad więzią, hipokryzja nad szczerością, a uświadomiona konieczność nad bezprzymiotnikową wolnością. Dojrzałość jest tu zaprzeczeniem albo wręcz zdradą młodości, której Holden, 16-letni narrator, bardzo nie chce opuścić, choć w końcu opuścić będzie musiał. Wie, że dla niego nie ma już ratunku, lecz może uda mu się uchronić przed dorosłością tych, którzy jeszcze w nią nie wkroczyli, a którzy są bezbronni, zagubieni, pozbawieni praw – myśli o ratowaniu bawiących się w polu nad przepaścią dzieci (stąd tytuł).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się