fbpx
(fot. Cassowary Colorizations, CC BY 2.0 via Wikimedia Commons)
Jerzy Jarniewicz grudzień 2011

Ropucha w ogródku Kandyda

Co się stało z kulturą, skoro autor uznawany za sumienie współczesnego świata czuje potrzebę przypomnienia, że dostrzeganie uroków wiosny ma większe znaczenie niż polityczne zaangażowanie?

Artykuł z numeru

Homoseksualista idzie do nieba

Homoseksualista idzie do nieba

W tytułowym szkicu wydanego w tym roku wyboru pism George’a Orwella, na który składają się mało znane marginalia: młodzieńcze próby literackie, reportaże, fragmenty prozy, felietony i zapiski (zebrane, skomentowane i przełożone przez niestrudzonego propagatora Orwella w Polsce, Bartłomieja Zborskiego), pisarz kieruje swoją i naszą uwagę na wiosenne obyczaje ropuch, które na przedprożu wiosny, jeszcze przed jaskółkami, żonkilami i przebiśniegami, budzą się do nowego życia. Wychodzą z ziemi, w której zimowały zagrzebane od jesieni, i kierują się mozolnie ku swojemu naturalnemu żywiołowi – wodzie, by tam oddawać się siłom wzmożonej seksualności.

Orwell z czułością przyrodnika amatora opisuje te płazy wywołujące w potocznym odczuciu reakcję obrzydzenia i wstrętu. Świadomy ich podłej reputacji pisarz gotów jest na krok tak ryzykowny jak uznanie ropuchy za piękne zwierzę. Ropusze piękno jest, w jego słowach, niemal sakralne, gdyż ospałe, skurczone ciała ropuch cechuje „szlachetność i wzniosłość”, przypominająca Orwellowi „ortodoksyjnych wyznawców nurtu eklezjalnego w Kościele anglikańskim, gdy kończy się Wielki Post”.

Ale to nie wszystko. Po tej błyskotliwej obserwacji autor czyni wyznanie, które można odczytać tylko jako deklarację szczególnej, niecodziennej miłości: czym innym bowiem niż dowodem tego właśnie uczucia jest stwierdzenie, że ropucha ma „prawdopodobnie najpiękniejsze oczy wśród zwierząt”? Pomińmy tu kwalifikację „prawdopodobnie”, którą złożyć trzeba na karb przysłowiowej angielskiej wstrzemięźliwości, widocznej po dziś dzień, jak potwierdza to choćby znana reklama piwa Carlsberg, „prawdopodobnie najlepszego piwa na świecie” (browar wprawdzie duński, ale slogan reklamowy angielski). Kiedy Anglik wypowiada sąd tak ogólny, z cechą w stopniu najwyższym, musi zabezpieczyć się kwalifikującym go przysłówkiem. Nie inaczej Orwell.

Mała rewolucja

Ważniejsze jednak w jego stwierdzeniu jest co innego niż owo „prawdopodobnie”, a mianowicie obdarowanie ropuchy atrybutem duchowości. Ma bowiem ona oczy, nie ślepia, czyli narząd, który tradycja nazwała zwierciadłem duszy. Spojrzenie w oczy jest spotkaniem spojrzeń, kontaktem intymnym na tyle, że kiedy zdarza się w miejscach publicznych i między obcymi sobie ludźmi, może rodzić agresję. Orwell patrzy ropusze w oczy i dostrzega w nich wspomnianą już szlachetność, są bowiem podobne do półszlachetnych kamieni. Jest zresztą w dobrym towarzystwie, gdyż o pięknych i szlachetnych oczach ropuchy pisał też Szekspir.

Opis Orwella nie jest oczywiście niewinny. To nie zapis zachwytów domorosłego obserwatora przyrody. Każdy czytający go Anglik zapewne przypomni sobie w tym miejscu nie tylko Szekspira, ale też inny opis świata budzącego się po śnie zimowym, którym zaczynają się Opowieści kanterberyjskie Geoffreya Chaucera: „Gdy kwiecień deszczu rzęsistym strumieniem / Marcową suszę zmoczy do korzeni (…) poczną śpiewać maleńkie ptaszęta, których źrenica we śnie nie zamknięta, / Bo w nich tęsknotę budzi przyrodzenie” (tłum. Helena Pręczkowska). Chaucerowskie przebudzenie wiąże się z przebudzeniem moralnym, z potrzebą oczyszczenia duszy przed nowym etapem życia, zmuszającą ludzi do pielgrzymowania do miejsc świętych. Odrodzeniu towarzyszy rozbudzenie sił witalnych i reprodukcyjnych.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się