fbpx
fotograf nieznany, portret nieznanej rodziny, miejsce nieznane, lata 60. XIX w. fot. z archiwum autora
Wojciech Nowicki luty 2022

Portret rodziny pod kontrolą

Trudno mówić o władzy portretowanej rodziny nad własnym obrazem. Prócz ubrania wszystko znajdowało się w rękach fotografa: to on decydował, w którym ze sztucznych światów umieści swoich modeli

Artykuł z numeru

Uchodźców w dom przyjąć

Czytaj także

Maciej Topolski

Nikt nie patrzy

Początek fotografii, niezależnie, o której tu będziemy mówić, o dagerotypie czy fotografii negatywowej, a więc tej, którą można zwielokrotnić na papierze, jest taki sam. Przez ponad pół wieku zdjęcie najczęściej jest w rękach zawodowego fotografa, czyli właściciela atelier i jego pracowników. To oni decydują o tym, jak zdjęcie wygląda, co oprócz modeli się na nim znajdzie, jakie będą proporcje fotografowanych osób do powierzchni całego zdjęcia. Przez pierwsze dziesięciolecia, a nawet dłużej, sam portret, zdjęcie osoby wydawały się niewystarczające: trzeba im było nadać pozory realnego otoczenia; uzyskiwano je za pomocą standardowych, spotykanych na całym świecie środków.

Dywan, kolumna, kotary, stolik, zegar, zastępujący książkę album z fotografiami, wreszcie malowane tło, a na nim drzewa, niebo, pagórki, niekiedy w oddali panorama miasta. Zdarzało się też, że z niewiadomych powodów na zdjęciu znajdowały się sztuczne skały z papier mâché. Bywało, co czasem można zobaczyć na zachowanych zdjęciach, że w miasteczku czy we wsi nie było zakładu fotograficznego: wtedy chodzono się portretować do skonstruowanego ad hoc atelier na wolnym powietrzu. Zamiast podłogi i dywanu wydeptana trawa i podest drewniany (albo i nie), pożyczone skądś krzesła i stolik, wytarte do cna tło ze złuszczoną farbą, czasem, po bokach, kawalątek niewyraźnego pejzażu.

Trudno więc mówić o władzy portretowanego nad własnym obrazem. Prócz ubrania wszystko znajdowało się w rękach fotografa: to on decydował, w którym ze sztucznych światów umieści swoich modeli.

Atelier od kuchni

Fotografował ich najczęściej pojedynczo, bo początkowo cena zdjęcia wzrastała wraz z liczbą przedstawionych na fotografii osób, co dla wielu oznaczało poważne ograniczenie finansowe. Do niewielu zawężona była także paleta póz: część z nich przyjmowano w atelier za sprawdzone, najlepsze, reprodukowano je więc bez końca, pochodziły zresztą, zapożyczone niemal bezpośrednio, z malarstwa. Wreszcie, co nadzwyczaj ważne, a nie dość podkreślane, we wczesnych latach fotografii na drodze jej rozwoju stały poważne trudności techniczne. Materiał negatywowy był niedostatecznej czułości, portretowane osoby należało więc unieruchomić, aby nie ruszały się podczas długiego naświetlania dagerotypu czy wczesnych negatywów; czas ten mógł osiągać nawet kilka sekund. Atelier fotograficzne musiało mieć nie tylko wyposażenie, które dziś uznalibyśmy za zwykłe, a więc aparaty (jeszcze w drewnianej obudowie, z obiektywami w mosiężnej oprawie), akcesoria ciemniowe, ale i serie trzymadeł podtrzymujących głowę modela. Na XIX-wiecznych zdjęciach ich potężne, zdobione podstawy czasem wystają spoza nóg modeli. Za zwykłym portretem kryje się więc machineria, której dziś, w czasach smartfonów, zupełnie nie znamy: zdjęcia rodzinne wyszły z więzienia zakładu, otrząsnęły się z jego ustalonych, zaskorupiałych reguł. Stały się sprawą prywatną, o równie stałych zasadach.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się