fbpx
fot. Rafał Paradowski
z Martą Keil i Grzegorzem Reske rozmawia Arkadiusz Gruszczyński styczeń 2020

Nowe praktyki, estetyki i sposoby myślenia

Chcemy stworzyć instytucję feministyczną – a to jest wyjątkowo trudne, by nie powiedzieć: niemożliwe, w teatrze repertuarowym. Zależy nam na spłaszczaniu struktury i demokratyzacji decyzji. Mówimy o praktyce troski i nieprzemocowych relacji nie tylko wewnątrz instytucji, ale też w kontaktach z artystami i artystkami.

Artykuł z numeru

Jedzenie przyszłości

Jedzenie przyszłości

Po co Warszawie kolejny teatr?

Grzegorz Reske: Nie wiem, moim zdaniem miasto go nie potrzebuje.

Marta Keil: Na pewno nie chcemy kolejnej teatralnej instytucji.

 

A jakiej?

MK: Łączącej rozmaite dziedziny: choreografię, sztuki wizualne, teatr niezależny. A takich jest nadal mało w Warszawie.

 

Mówisz o interdyscyplinarnej instytucji, w której można zobaczyć spektakl, wystawę i film, czy o miejscu działającym w duchu tzw. zwrotu performatywnego (określenie Tomasza Platy)? Czyli takim, w którego ramach powstają wydarzenia performatywne łączące właściwie dowolne dziedziny sztuki?

GR: Wcześniej pisał jeszcze o tym Richard Schechner i parę innych osób. Nam chodzi nie tylko o łączenie dyscyplin w jednym programie, ale o przenikanie się ich w ramach jednego dzieła. Wiele lat temu progresywna część polskiego środowiska zachwyciła się nowym niemieckim teatrem postdramatycznym. Reżyserzy pilnie śledzili Franka Castorfa czy René Pollescha. Natomiast nie nastąpił drugi etap reformy: w niemieckojęzycznym obszarze obok teatrów repertuarowych z silnymi pozycjami reżysera i dramaturga, mocno wpisanych w lokalne środowiska, pojawił się drugi obieg, traktowany równie profesjonalnie. Są to dwa niezależne byty instytucjonalne.

 

Ale niby dlaczego polski teatr miałby skopiować model niemiecki? Mamy inną tradycję, publiczność i pamięć instytucjonalną.

GR: Oczywiście i dlatego powinniśmy szukać własnej drogi. Zresztą kopiowanie gotowych rozwiązań bez dokładnego przepisania ich kontekstu nie ma najmniejszego sensu.

 

Może tutaj nie ma twórców, którzy pracowaliby na przecięciu różnych dziecin?

MK: To dlaczego drzwi do Komuny Warszawa się nie zamykają?

 

Spektakle, o których zaraz szerzej porozmawiamy, produkują też TR Warszawa, Studio, Nowy i Powszechny. Za mało? A może po prostu szukacie nowego zajęcia po tym, jak przestaliście kierować lubelskim festiwalem teatralnym Konfrontacje?

MK: Lubelski festiwal jest ważną częścią zawodowej biografii nas dwojga, ale kolektyw Instytutu Sztuk Performatywnych tworzy sześć osób: poza nami są to Michał Buszewicz, Anna Smolar, Weronika Szczawińska i Piotr Wawer jr, a każdy i każda z nich przynosi własne doświadczenia. Łączy nas natomiast głęboka potrzeba alternatywnych miejsc pracy w polskich sztukach performatywnych: cenimy to, co robią teatry repertuarowe w Polsce, ale mamy poczucie, że to nie wystarcza. Cała nasza szóstka jest w jakimś stopniu zmęczona pracą w jednym modelu instytucji teatralnej, która nie zawsze pozwala rozwinąć nowe praktyki, estetyki i sposoby myślenia.

GR: Dlatego to, co robiliśmy przez wiele lat w Lublinie, wydawało nam się potrzebne nie tylko w kontekście rozwoju środowiska artystycznego, ale też odpowiedzi na potrzeby publiczności. Szukamy narzędzi, aby to kontynuować.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się