fbpx
Luiz Inácio Lula da Silva podczas wiecu wyborczego przed drugą turą wyborów prezydenckich, które zakończyły się jego zwycięstwem fot. Daniel Munoz/VIEWpress/Getty
Luiz Inácio Lula da Silva podczas wiecu wyborczego przed drugą turą wyborów prezydenckich, które zakończyły się jego zwycięstwem fot. Daniel Munoz/VIEWpress/Getty
Radosław Powęska grudzień 2022

Mesjasz i diabeł

Zamiast święta demokracji Brazylia w czasie wyborów prezydenckich przeżyła karnawał nienawiści. Z Bogiem i moralnością na ustach.

Artykuł z numeru

Dobre życie w chaotycznym świecie

Czytaj także

Franciszek Czech

Saga rodu Marcosów

Jeden z ambasadorów mundialu w Katarze, angielski piłkarz David Beckham (po prawej) i brat emira Kataru szejk Jassim ibn Hamad al-Sani przed meczem Tunezja-Algieria rozgrywanym w Katarze, 18 grudnia 2021 r. fot. David Ramos / FIFA/ Getty

Sara Nowacka

Mundial po nowoarabsku

Kiedy robotnicy wbijali pierwsze łopaty w głębokim brazylijskim interiorze, prezydent Juscelino Kubitschek wyobrażał sobie, że poskramia kolonialną historię i nieprzebłaganą geografię – nowa stolica Brasilia miała pomóc zintegrować kraj, który choć wielki i potężny, był jednością tylko na mapie. Po niemal 70 latach kraj ten jest pęknięty dokładnie na pół i dwukolorowy – północ jest czerwona (lewicowa), a południe niebieskie (konserwatywne). A Brasilia, która miała kraj integrować, sterczy pośrodku jak graniczny słup między śmiertelnymi wrogami.

Tak pomalowały Brazylię ostatnie wybory prezydenckie, w których naprzeciwko siebie stanęli Luiz Inácio da Silva i Jair Bolsonaro. Miały one zdecydować, którą drogę obierze brazylijski naród, żeby uratować przyszłość. Ta jest dzisiaj bardziej niepewna niż 30 lat temu, kiedy Brazylia hartowała swoją świeżo odrodzoną demokrację. Osiągnięcia ostatnich dekad poszły w rozsypkę, a największe państwo Ameryki Łacińskiej z aspiracjami ponadregionalnego mocarstwa tylko wspomina czasy, kiedy było wzorem dla świata i tematem analiz sukcesu.

Jednak najgorętsze od dawna wybory wcale nie toczyły się pod znakiem pomysłów na gospodarcze reformy czy politykę społeczną. Dwaj kandydaci uprawiali zapasy w błocie, wzywając na pomoc Boga i kłócąc się, kto jest lepszym chrześcijaninem. Dla jednych przeciwnikiem był szarlatan i morderca, drudzy kreślili znak krzyża przeciw kryminaliście i czerwonemu diabłowi.

Wskrzeszenie Łazarza

W Brazylii A.D. 2022 panują zupełnie inne nastroje polityczno-społeczne niż kilkadziesiąt lat temu. Ogrom wyzwań po ponad dwóch dekadach wojskowej dyktatury ustępował w latach 80. potężnemu prądowi nadziei i odradzającej się wolności. Nowy rozdział w historii kraju był pisany m.in. przez zwycięzcę tegorocznych wyborów prezydenckich Luiza Inácio da Silvę. Lula, jak na niego mówią, czyli kalmar, bo podobno ściska przyjaciół tak mocno, jak gdyby miał mnóstwo ramion. Urodził się w 1945 r. jako najmłodszy spośród siedmiorga dzieci wiejskich analfabetów, w małej miejscowości w regionie Nordeste, najbiedniejszej części Brazylii (będzie tam miał później zawsze największe poparcie). Przez pierwszych pięć lat życia wychowywał się bez ojca, który wyjechał za pracą. Gdy już wrócił, zapisał się w pamięci chłopca jako brutal i alkoholik. Po przeprowadzce do Sao Paulo na drugim krańcu kraju w wieku 12 lat Lula zaczął zarabiać jako pucybut, potem jako pracownik pralni i sprzedawca owoców. Jako czternastolatek zatrudnił się w fabryce śrub i choć porzucił szkołę podstawową po czterech klasach, to kilka lat później ukończył specjalny kurs tokarza. Ledwo wszedł w dorosłość, gdy rok 1964 zaskoczył go przewrotem wojskowym i nastaniem dyktatury. W tym samym czasie, pracując przy prasie hydraulicznej, stracił mały palec u lewej dłoni. Po latach będzie to jego znakiem rozpoznawczym i symbolem proletariackiego pochodzenia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się