fbpx
Timothy Leary, słynny badacz prowadzący eksperymenty z psychodelikami, który po zwolnieniu z uczelni stał się guru kontrkultury i rzecznikiem pokojowej rewolucji opartej na zażywaniu LSD, 1966 r. fot. Bettmann / Getty
Timothy Leary, słynny badacz prowadzący eksperymenty z psychodelikami, który po zwolnieniu z uczelni stał się guru kontrkultury i rzecznikiem pokojowej rewolucji opartej na zażywaniu LSD, 1966 r. fot. Bettmann / Getty
Maciej Lorenc kwiecień 2023

Krótka historia psychodelików

W latach 50. i 60. wydawało się, że LSD doprowadzi do naukowej i społecznej rewolucji. Dziś wracamy do psychodelików ze skromniejszym oczekiwaniem – mają pomóc w walce z kryzysem zdrowia psychicznego.

Artykuł z numeru

Psychodeliki. Nadzieja dla duszy i umysłu?

Czytaj także

Nicole Kidman w roli Mashy, niekonwencjonalnej psychoterapeutki podającej swoim pacjentom psylocybinę, w serialu Dziewięcioro nieznajomych fot. Vince Valitutti / Hulu / THA / Avalon / BE&W

Krzysztof Kornas

Czas psychonautów

Ilustracje: Aleksandra Stanglewicz

Marek Maraszek

Cudowna moc roślin i grzybów

W minionej dekadzie niewiele substancji przykuło uwagę badaczy, dziennikarzy i inwestorów w większym stopniu niż psychodeliki, a zwłaszcza psylocybina, czyli substancja czynna zawarta w ponad 200 gatunkach grzybów występujących w różnych częściach świata – również w Polsce. Wyniki coraz bardziej zaawansowanych badań nad ich właściwościami terapeutycznymi są niezwykle obiecujące, dając nadzieję w zmaganiach z pogłębiającym się kryzysem zdrowia psychicznego, a wielkozasięgowe media w zdecydowanej większości przypadków przedstawiają je w pozytywnym świetle, co wpływa na podejście do nich w oczach opinii publicznej. We wrześniu 2021 r. na okładce amerykańskiego „Newsweeka” pokazano grzyby psylocybinowe, opatrując ilustrację stwierdzeniem, że mogą one okazać się największą innowacją w leczeniu depresji od czasu wprowadzenia na rynek prozacu, czyli od ponad trzech dekad.

Grzybki w czasach popkultury

Psychodeliki przez wiele dekad były demonizowane i postrzegano je jako szkodliwe i niebezpieczne narkotyki, a na ich temat w dalszym ciągu krąży wiele mitów. Obecnie wiemy jednak, że cechują się bardzo niską toksycznością i nie wywołują uzależnienia fizycznego, a jakiekolwiek zgony na skutek ich zażycia zdarzają się niezwykle rzadko i zazwyczaj wynikają z wypadków spowodowanych przyjmowaniem ich w nieodpowiedzialny sposób, np. w zbyt dużych dawkach albo bez wcześniejszego zapewnienia bezpiecznych i spokojnych warunków. Zasadniczo osoby używające ich do celów rekreacyjnych bardzo rzadko wymagają jakiejkolwiek pomocy medycznej.

Psychodeliki wzbudzają współcześnie coraz mniej kontrowersji, a coraz większą ciekawość i entuzjazm nie tylko ze strony psychiatrów, psychoterapeutów i pacjentów zainteresowanych ich potencjałem w leczeniu szeregu problemów psychicznych. Interesują również ludzi cieszących się pełnią zdrowia, którzy chcą używać ich jako narzędzia do poprawy dobrostanu i rozwoju osobistego.

O swoich pozytywnych doświadczeniach z tego typu substancjami coraz chętniej opowiadają celebryci, m.in. piosenkarz Sting, który od wielu lat otwarcie mówi o tym, że bardzo korzystny wpływ miał na niego południowoamerykański napój psychodeliczny o nazwie ayahuasca.

Z kolei Mike Tyson twierdzi, że regularne przyjmowanie grzybów psylocybinowych pomaga mu utrzymać formę. Nawet książę Harry niedawno wyznał, że zażywał psychodeliki, aby skuteczniej poradzić sobie z trudnymi emocjami związanymi z tragiczną śmiercią jego matki, czyli księżnej Diany.

W ostatnich latach estetyka i motywy psychodeliczne coraz częściej pojawiają się również w kulturze popularnej, czego przykładem mogą być chociażby filmy Gaspara Noégo czy wysokobudżetowe produkcje science fiction, takie jak Avatar, Anihilacja i Doktor Strange, a także popularne seriale, takie jak Sense8 sióstr Wachowskich i Dziewięcioro nieznajomych. W tym ostatnim terapeutka stosująca niekonwencjonalne metody (w tej roli Nicole Kidman) podaje gościom kalifornijskiego ośrodka terapeutycznego grzyby psylocybinowe, aby w ten sposób pobudzić katartyczny proces powrotu do zdrowia i pomóc im w uwolnieniu się od ciężaru przeszłości.

Nie wszyscy entuzjaści i popularyzatorzy w wystarczającym stopniu ostrzegają przed potencjalnymi zagrożeniami związanymi z ich przyjmowaniem, takimi jak ryzyko wystąpienia silnie negatywnych i przytłaczających doświadczeń (w języku angielskim nazywa się je bad trips, czyli złymi podróżami), które mogą pozostawić długofalowy ślad w psychice i wymagać pomocy ze strony ekspertów w dziedzinie zdrowia psychicznego. Innym niebezpieczeństwem jest możliwość aktywacji lub pogłębienia symptomów schizofrenii, choroby afektywnej dwubiegunowej i innych zaburzeń psychotycznych u osób z predyspozycjami. Współczesny szum medialny wokół tych substancji trwa od kilkunastu lat, ale przybrał na sile w 2016 r. po publikacji sensacyjnych artykułów, w których naukowcy z Johns Hopkins University i New York University poinformowali, że po zaledwie jednej sesji z psylocybiną zaobserwowali natychmiastowy i długofalowy spadek przygnębienia i niepokoju u 80% pacjentów onkologicznych w kryzysie egzystencjalnym spowodowanym nadchodzącą śmiercią. W tym samym roku zespół z Londynu przeprowadził pilotażowe badanie dotyczące wpływu tej substancji na ludzi cierpiących na depresję lekooporną, z których większość poczuła szybką i znaczącą poprawę nastroju, a efekty kuracji utrzymywały się co najmniej przez kilka tygodni.

Wyniki wstępnych badań były tak obiecujące, że amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (Food and Drug Administration – FDA) w 2018 r. przyznała antydepresyjnej kuracji z użyciem psylocybiny status „terapii przełomowej”, który pozwala znacząco przyspieszyć proces rejestracji nowych leków.

Rok wcześniej przyznano go również leczeniu stresu pourazowego za pomocą MDMA, czyli substancji czynnej zawartej w tabletkach ecstasy. Jeśli dalsze eksperymenty przyniosą równie dobre rezultaty, substancje te prawdopodobnie w ciągu kilku najbliższych lat zostaną oficjalnie wprowadzone do systemu opieki zdrowotnej i staną się jedną z dostępnych opcji leczenia. Nie dąży się jednak do tego, żeby były wydawane na receptę i przyjmowane na własną rękę. Znacznie bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym pacjenci będą mogli korzystać z nich wyłącznie w specjalnych ośrodkach pod okiem ekspertów, którzy najpierw ich odpowiednio przygotują, następnie zapewnią im empatyczne wsparcie interpersonalne podczas sesji psychodelicznej, a na koniec pomogą im zintegrować doświadczenie i przenieść je do codziennego życia.

Pierwsze eksperymenty

Terapeutyczne zastosowania psychodelików nie są niczym nowym. Rdzenne ludy z różnych części świata od tysięcy lat używały ich podczas ceremonii związanych z uzdrawianiem albo dywinacją, ale świat zachodni zainteresował się nimi stosunkowo niedawno. Pod koniec XIX w. zaczęto badać odmienne stany świadomości wywołane za pomocą meskaliny, jednak znacznie bardziej rewolucyjne okazało się LSD, czyli dietyloamid kwasu lizergowego, który szwajcarski chemik Albert Hofmann z firmy farmaceutycznej Sandoz przypadkowo zsyntetyzował w 1938 r. podczas prób opracowania nowych leków pobudzających układ oddechowy i układ krążenia.

W latach 50. i 60. naukowcy opublikowali na ten temat ponad tysiąc artykułów, opierając się na eksperymentach z udziałem mniej więcej 40 tys. ludzi, z nadzieją, że ich użycie zapoczątkuje nową erę badań nad mózgiem. Przy okazji miało to też zrewolucjonizować naszą wiedzę o źródłach zaburzeń psychicznych i potencjalnych sposobach ich leczenia. Początkowo traktowali je jako halucynogeny, czyli substancje prowadzące do omamów, albo jako psychozomimetyki wywołujące stan przypominający psychozę, które mogłyby pomóc psychiatrom lepiej zrozumieć pacjentów i dostarczyć nowych informacji o biologicznych przyczynach chorób takich jak np. schizofrenia.

Jednym z nich był Humphry Osmond, który na początku lat 50. zainicjował w Kanadzie badania nad potencjalnym zastosowaniem LSD i meskaliny w leczeniu uzależnienia od alkoholu, opierając się na obserwacji, że alkoholicy często przestają pić po wstrząsającym doświadczeniu majacz pojawiających się na skutek przerwania ciągu alkoholowego, czyli po tzw. delirium tremens.

Podawał im więc te substancje w celu wywołania farmakologicznego odpowiednika tego stanu, aby zmotywować ich do wyjścia z nałogu. Szybko zauważył jednak, że czynione przez nich postępy nie wynikały z przeżyć przypominających psychozę, tylko raczej z głębokich wglądów psychologicznych, które często miały charakter duchowy. Osmond doszedł również do wniosku, że powodowane przez LSD i meskalinę zmiany w percepcji nie są halucynacjami w ścisłym rozumieniu, czyli spostrzeżeniami zmysłowymi pozbawionymi jakiegokolwiek związku z rzeczywistością. Ich działanie polega przede wszystkim na intensyfikacji doznań i procesów mentalnych, przez co nawet trudno dostępne treści psychiczne stają się bardziej wyraziste i widoczne.

Jego eksperymentami zainteresował się pisarz Aldous Huxley, który pod okiem Osmonda w 1953 r. przyjął meskalinę, a następnie opisał wywołane przez nią doświadczenia estetyczne i duchowe w popularnej książce Drzwi percepcji. Od dawna interesował się różnymi tradycjami religijnymi i uznał, że przeżycie meskalinowe pod wieloma względami przypomina uniesienia opisywane przez mistyków z różnych epok i powoduje, że nasz sposób obcowania ze światem staje się szerszy i pełniejszy (tak bardzo wierzył w pozytywną transformującą moc psychodelików, że na łożu śmierci poprosił żonę, aby podała mu LSD). Osmond i Huxley zdawali sobie sprawę z nieadekwatności dotychczasowej terminologii, więc próbowali wymyślić bardziej stosowną nazwę dla tej grupy środków psychoaktywnych. Pierwszy z nich w 1956 r. zasugerował słowo „psychodeliki” pochodzące od greckich wyrazów psyche oznaczającego „umysł” i delein tłumaczonego jako „objawiać”.

Osmond wraz z innymi badaczami z Kanady i USA opracował metodę polegającą na jednorazowym albo kilkukrotnym podaniu wysokiej dawki substancji czynnej w celu wywołania intensywnych i poruszających doświadczeń, które z założenia mają spowodować przemianę w pacjencie i popchnąć go ku wprowadzeniu konstruktywnych zmian w jego życiu. Ich metoda zyskała miano terapii psychodelicznej. Zwolennikiem wprowadzenia LSD do kuracji dla alkoholików był m.in. Bill Wilson, czyli jeden z założycieli wspólnoty AA, w której panuje przekonanie, że kluczową rolę w procesie wychodzenia z nałogu odgrywają aspekty duchowe i gotowość do poddania się sile wyższej.

Europejscy naukowcy pozostawali w większym stopniu osadzeni w klasycznym podejściu psychoanalitycznym i uważali, że niskie dawki psychodelików podawane regularnie w ramach długofalowej psychoterapii pomagają pacjentom w dotarciu do wypartych treści. Dzięki temu mogą oni spojrzeć na swoje problemy z innej perspektywy i uzyskać głębszą refleksję nad własnym charakterem, relacjami międzyludzkimi czy sposobem interpretowania trudnych wydarzeń z przeszłości. Swoje podejście nazwali terapią psycholityczną, czyli „poluźniającą umysł”.

Kontrkulturowa rewolucja

Ówczesne doniesienia medialne na temat psychodelików były bardzo pozytywne i entuzjastyczne: przedstawiano je jako nowe cudowne leki i obiecujące narzędzie terapeutyczne. Firma Sandoz nieodpłatnie udostępniała LSD naukowcom w zamian za wyniki badań nad jego potencjalnymi zastosowaniami w medycynie. W 1957 r. amerykański bankier Gordon Wasson opisał w wysokonakładowym magazynie „Life” swoje doświadczenia duchowe pod wpływem meksykańskich grzybów zawierających psylocybinę, przez co szerokie rzesze ludzi ze świata zachodniego zaczęły odwiedzać Amerykę Środkową, aby ich spróbować.

Jednym z nich był psycholog Timothy Leary. Spożył je w Meksyku w 1960 r., doświadczając pod ich wpływem wewnętrznej podróży, za sprawą której – jak później stwierdził – dowiedział się o ludzkim mózgu i umyśle więcej niż przez kilkanaście lat pracy akademickiej. Po powrocie do USA zainicjował na Uniwersytecie Harvarda projekt badawczy poświęcony psylocybinie. Podawał ją m.in. kolegom z uczelni, artystom i znajomym, którzy pod jej wpływem mogli słuchać muzyki, rozmawiać lub przeglądać albumy ze sztuką, a następnie opisywać swoje przeżycia. Jedynym z nich był guru pokolenia bitników Allen Ginsberg, którego uważa się za autora pierwszego tekstu kontrkulturowego, a mianowicie poematu Skowyt z 1956 r. Po przyjęciu psylocybiny z Learym chciał chodzić nago po ulicach i przekonywać napotkanych ludzi do wyzbycia się nienawiści, jednak ostatecznie dał się odwieść od tego pomysłu.

Obydwaj zaczęli popularyzować przyjmowanie psychodelików nie tylko jako sposobu na osiągnięcie wyższego poziomu świadomości i duchowego oświecenia, ale również na wywołanie rewolucji kulturowej, za sprawą której ludzkość zbuduje bardziej egalitarny ład społeczny i nauczy się żyć w pokoju. Leary zwracał jednak uwagę, że przed zażyciem którejkolwiek z tych substancji trzeba zadbać o odpowiednie „nastawienie i otoczenie”. Miało to ukierunkować doświadczenie w korzystną stronę i zminimalizować ryzyko wystąpienia ataków paniki albo innych potencjalnych skutków ubocznych.

Znacznie bardziej beztroskie podejście do psychodelików miał pisarz Ken Kesey, który po raz pierwszy przyjął je w 1960 r. jako ochotnik w szpitalu dla weteranów w Menlo Park w Kalifornii podczas sponsorowanych przez CIA badań nad potencjalnymi metodami kontroli umysłu. Doświadczenia psychodeliczne i dorywcza praca w szpitalu na oddziale psychiatrycznym stały się dla niego źródłem inspiracji do napisania jego pierwszej powieści pt. Lot nad kukułczym gniazdem, której sukces zapewnił mu dużą swobodę finansową. Wraz z grupką przyjaciół zakupili szkolny autobus i po ozdobieniu go kolorowymi wzorami zaczęli jeździć nim po USA, przyjmując duże ilości LSD, amfetaminy oraz marihuany i rozdając je napotkanym ludziom. W następnych latach zorganizowali również cykl imprez o nazwie Acid Tests, podczas których uczestnicy mogli w niekontrolowanych warunkach i przy świetle ultrafioletowych lamp eksperymentować z różnymi środkami psychoaktywnymi, słuchając koncertów The Grateful Dead i innych gwiazd rocka psychodelicznego.

W poł. lat 60. swojej fascynacji psychodelikami nie ukrywali również inni znani artyści, m.in. aktorzy: Jack Nicholson, Dennis Hopper i Cary Grant, czy muzycy: Jim Morrison, Jimi Hendrix i John Lennon, którzy publicznie zachwalając ich działanie, pośrednio skłaniali do sięgania po substancje psychoaktywne. To sprawiło, że w dużej mierze zaczęto kojarzyć je z rodzącą się kontrkulturą hipisowską, która w latach 60. ubiegłego wieku sprzeciwiła się technokracji, czyli systemowi organizacji życia społecznego opartemu na planowaniu i racjonalnym zarządzaniu przez wysoko wykwalifikowaną kadrę ekspertów kładących nacisk na skuteczność, produktywność i wiarę, że postęp technologiczny rozwiąże ludzkie problemy. W tamtej dekadzie ruchy kontestacyjne w USA przybrały charakter masowy. Przyjmowanie psychodelików stało się kluczowym elementem tożsamości młodzieży zbuntowanej przeciw konformistycznemu i konsumpcjonistycznemu stylowi życia, który zdominował Amerykę w następstwie rozkwitu gospodarczego po II wojnie światowej.

Między narkotykami a polityką

Kontrkultura sprzeciwiała się wojnie w Wietnamie i wszelkim formom dyskryminacji płciowej, rasowej i etnicznej, a jej przedstawiciele z młodego pokolenia nie byli zainteresowani stylem życia, który przygotowali dla nich rodzice. W 1967 r. Leary podczas festiwalu Human Be-In zachęcał kilkudziesięciotysięczny tłum: „Turn on, tune in and drop out” (Podkręćcie się, dostrójcie się i opadnijcie). W USA zapanowała panika moralna, a dziennikarze i politycy zaczęli przedstawiać psychodeliki jako niebezpieczne narkotyki, które deprawują młodzież i zagrażają ładowi społecznemu.

Walka z nimi odegrała ważną rolę w kampanii prezydenckiej Nixona, który na początku lat 70. uznał nadużywanie środków psychoaktywnych za najważniejsze zagrożenie dla porządku publicznego. Nixon zapowiedział początek „wojny z narkotykami”, czyli prohibicyjną doktrynę polityki narkotykowej opartą na przekonaniu, że surowe kary dotyczące środków psychoaktywnych zniechęcą użytkowników do ich przyjmowania i rozwiążą problemy związane z ich produkcją, dystrybucją i nadużywaniem. Amerykańska administracja wykorzystała swoje wpływy międzynarodowe i przekonała ONZ, aby w Konwencji o substancjach psychotropowych z 1971 r. LSD, psylocybina i wiele innych psychodelików zostało uznanych za substancje stwarzające poważne zagrożenie dla zdrowia publicznego. Uznano wtedy, że są pozbawione zastosowania w medycynie, co przyczyniło się do przerwania badań nad nimi na całym świecie.

Dodatkowym czynnikiem był też fakt, że w I poł. lat 60. wprowadzono w USA bardziej rygorystyczne wymogi dotyczące badań nad nowymi środkami leczniczymi, przez co niezbędne stało się jednoznaczne wykazanie ich bezpieczeństwa i skuteczności za pomocą randomizowanych kontrolowanych badań klinicznych. Celem takich badań jest ocena biologicznego działania danej substancji w sposób niezależny od czynników niefarmakologicznych, takich jak podejście pacjenta i warunki, w których odbywa się kuracja. Tymczasem terapeutyczny wpływ psychodelików wydaje się wynikać w dużej mierze właśnie z odpowiedniego manipulowania owymi czynnikami niefarmakologicznymi. Na dodatek trudno jest dobrać do nich skuteczne placebo, ponieważ szybko staje się jasne, czy pacjent dostał substancję czynną czy placebo. Niektórzy badacze nie brali jednak pod uwagę ich specyfiki i podawali je bez żadnego wsparcia terapeutycznego, w związku z czym uzyskiwali niepomyślne rezultaty, dochodząc do wniosku, że są to substancje bez potencjału leczniczego.

Leczniczy potencjał psychodelików

Dopiero w latach 90. naukowcom udało się uzyskać zezwolenia na wskrzeszenie badań nad psychodelikami z udziałem ludzi. Kluczową rolę w tym procesie odegrały działania pozarządowych organizacji non profit, takich jak Beckley Foundation, Heffter Research Institute i Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies (MAPS), a także szanowani i wysoko postawieni naukowcy, zwłaszcza psychofarmakolog Roland R. Griffiths z Johns Hopkins University. Współczesne projekty dotyczące terapeutycznego wpływu tych substancji w znacznej mierze stanowią kontynuację eksperymentów, które prowadzono jeszcze w połowie ubiegłego wieku przed ich ogólnoświatową delegalizacją, ale opierają się na bardziej rygorystycznych standardach metodologicznych i obecnej wiedzy z zakresu neuronauk. Używa się w nich przede wszystkim psylocybiny, która jest mniej znana i mniej kontrowersyjna niż LSD, a na dodatek działa o kilka godzin krócej (mniej więcej cztery–sześć godzin), dzięki czemu stosowanie jej w warunkach klinicznych jest łatwiejsze i wymaga mniejszych nakładów finansowych.

Na początku XXI w. przebadano właściwości tej substancji na zdrowych ochotnikach i zauważono, że wywoływane przez nią doświadczenia mogą mieć bardzo korzystny wpływ na dobrostan i poprawiać jakość życia. Następnie przystąpiono do sprawdzania jej potencjału w leczeniu szeregu zaburzeń psychicznych. Najwięcej uwagi poświęca się obecnie właściwościom antydepresyjnym psylocybiny, a gra toczy się o wysoką stawkę: według WHO ponad 300 mln ludzi choruje na depresję, a współczesne formy leczenia – takie jak farmakoterapia z użyciem leków SSRI – dla wielu pacjentów są niewystarczające. Oszacowano, że rynek terapii psychodelicznych w 2021 r. był wart mniej więcej 3,5 mld dolarów, a do 2028 r. jego wartość może wzrosnąć do ponad 8 mld.

Czytaj także

Czas psychonautów

Psychodeliki nie są jednak lekami w standardowym znaczeniu tego słowa, bo same w sobie niekoniecznie wykazują dobroczynne właściwości. Kiedy więc używa się ich do celów psychoterapeutycznych, stosuje się rozbudowaną procedurę obejmującą nie tylko wspierającą opiekę podczas sesji, lecz również wcześniejsze przygotowanie i późniejszą integrację. Na dodatek nie wywołują poprawy u wszystkich pacjentów, a leczniczy wpływ wywoływanych przez nie doświadczeń w wielu przypadkach zanika po kilku miesiącach, tygodniach albo nawet dniach. Współcześnie trwają więc prace nad zmodyfikowaniem protokołu w taki sposób, aby podtrzymać i przedłużyć korzystne efekty.

Pojawiły się również sugestie, że terapeutyczny wpływ tych substancji może wynikać nie z intensywności subiektywnych doświadczeń, tylko raczej z czysto farmakologicznych efektów związanych z powstawaniem nowych połączeń pomiędzy neuronami. Zauważono bowiem, że nawet pojedyncza dawka mocno pobudza neuroplastyczność, czyli zdolność tkanki nerwowej do zmieniania swojej struktury i sposobu działania. Część badaczy zaczęła więc pracować nad ich analogami, które mogłyby znaleźć zastosowanie w medycynie bez wywoływania jakichkolwiek zmian w percepcji. W ostatnich latach tego rodzaju nowe substancje wzbudziły zainteresowanie wielu firm farmaceutycznych i biotechnologicznych nastawionych na zysk finansowy, gdyż byłyby o wiele łatwiejsze w użyciu klinicznym niż klasyczne psychodeliki. Na dodatek można je opatentować – w odróżnieniu od psylocybiny, która występuje w naturze, czy LSD, na które patent wygasł w 1963 r.

Społeczna gotowość?

Badania sondażowe pokazują, że mniej więcej dwie trzecie amerykańskiego społeczeństwa w razie potrzeby byłoby skłonne poddać się terapii z użyciem psychodelików pod opieką ekspertów. Przełom w rozwoju współczesnych badań nad tymi substancjami nastąpił w 2019 r., w którym na Imperial College London i Johns Hopkins University powstały pierwsze formalne ośrodki akademickie skupiające się wyłącznie na zgłębianiu ich właściwości i potencjalnych zastosowań terapeutycznych. W tym samym roku zainicjowano również ruch na rzecz zmiany ich statusu prawnego. W kilku amerykańskich miastach (m.in. Waszyngtonie) na drodze referendów zagłosowano za ich dekryminalizacją, a mieszkańcy stanu Oregon zdecydowali się nawet na pełną legalizację terapii psylocybinowej w licencjonowanych ośrodkach na początku 2023 r. Podobne regulacje wprowadzono również w kanadyjskiej prowincji Alberta. Z kolei Australia jako pierwszy kraj na świecie podjęła decyzję o reklasyfikacji psylocybiny i MDMA z grupy „zakazanych substancji” do grupy „kontrolowanych leków”. Dzięki temu od 1 lipca 2023 r. psychiatrzy będą mogli przepisywać pierwszą z nich na depresję lekooporną, a drugą na ciężkie przypadki stresu pourazowego. Psychodeliki nie pomagają wszystkim pacjentom, ale dotychczasowe dane sugerują, że mogą być stosowane bezpiecznie w ramach terapii i przynosić ulgę przynajmniej części osób, które nie reagują na inne formy kuracji.