fbpx
Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Inga Iwasiów maj 2019

Niezaproszona

Houellebecq jest pisarzem niegościnnym. Nie próbuje dać czytelniczkom okazji do „dobrego nastroju”.

Artykuł z numeru

Święty Houellebecq

Święty Houellebecq

W nawiązującej do tradycji epistolarnej książce-dwugłosie Michela Houellebecqa i Bernarda-Henri Lévy’ego Wrogowie publiczni pojawia się fragment dotyczący mojej sytuacji jako czytelniczki. Najpierw pisarz zadaje prowokacyjne pytanie o wpływ matki na historię seksualną mężczyzny. Ujmę tę kilkustronicową, rozwlekłą sekwencję w parafrazę. Jeśli mężczyzna przez całe dzieciństwo przebywałby z pogardzaną matką, trudno byłoby mu w dorosłości odnajdować w partnerkach pozytywne cechy. Lecz taki, który ledwie poznał rodzicielkę, zapewne „z całych sił” próbowałby rozwikłać stworzoną przez brak kontaktu tajemnicę. Bycie obsesjonatem seksu (kursywę kalkuję z narracji Houellebecqa) jest pochodną braku matczynej czułości.

Emocjonalną uważnością, przymiotem kochanych, pisarz obdarza w powieściach mężczyzn bardzo rzadko, a kobiety pod warunkiem, że są zdolne do bezgranicznego poświęcenia lub wykonują zawód prostytutki.

Jeżeli podążę tym tropem, psychoanalitycznym i autobiograficznym, zostawianym często przecież, by zakpić, zmylić pogoń, wpiszę się w tłum zimnych lub przeciwnie – histerycznych i niemądrych – postaci krytyczek, które dały się zwieść. Te wpływowe Houellebecq wymienia po nazwisku. Redaktorzy polskich wydań objaśniają przypisami hierarchie francuskiej krytyki, dzięki czemu możemy się przekonać, jak wiele kobiet zasila tę branżę. W dwugłosie z Lévym Houellebecq następująco ocenia recenzentkę „Elle”, Marie-Françoise Colombani, uznającą świat Platformy za straszną, siejącą strach historię, niemającą związku z rzeczywistością: „Doskonale rozumiem, że świat, w którym mężczyźni przemierzają pół świata, by szukać kilku chwil seksualnej przyjemności, nie ma w sobie niczego, co mogłoby sprawić jej radość. A to, że kobiety w jej wieku podejmują te same kroki w niczym do jej dobrego nastroju dołożyć się nie może” (Wrogowie publiczni, tłum. M.J. Mosakowski, Warszawa 2012, s. 303).

I tu szczęśliwie wybrzmiewa polski akcent. Spotkana w Warszawie młoda socjolożka, autorka pracy magisterskiej o sporze między katolickimi konserwatystami a postępowymi liberałami, wiedzionym z okazji wydań kolejnych powieści francuskiego pisarza, niestety nie ma nazwiska. Ten spór, twierdzi Houellebecq (powziąwszy na wyrost przekonanie, iż literatura zdolna jest wywoływać w Polsce wielkie emocje, podczas gdy mówić należałoby o kilkunastu recenzjach i kilku dyskusjach w gronie redakcji czasopism kulturalnych), dotyczy moralności seksualnej. Zdystansowana badaczka-socjolożka rozumie lepiej niż krytycy literaccy, jak wykorzystuje się w wojnach ideologicznych sztukę. I choć sama interesuje się nie pisarzem (zastrzega ten skromnie), lecz Polską, daje asumpt do przemyślenia bezużyteczności opinii czytelniczek nieakceptujących – bo „nie sprawia im radości” – diagnozy świata zawartej w mocnej, obrazoburczej fikcji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się